Lacey zatrąbiła i opuściła szybę w samochodzie. Gina odwróciła się i pomachała jej.
–Halo, Lacey. Masz coś do spalenia?
Lacey oparła łokcie w oknie auta.
–Nie. Chciałam spytać, czy nie potrzebujesz pomocy.
–Nie byłaś dzisiaj umówiona z Tomem? – spytała Gina.
–Byłam – odparła Lacey i wróciły do niej sprzeczne uczucia rozczarowania i ulgi. – Ale odwołał. Wypadek przy pracy.
–Aha – powiedziała Gina. Wrzuciła kolejną gałąź do ognia, a czerwono-żółte iskry uniosły się w powietrze. – Cóż, ja tutaj panuję nad wszystkim, dzięki. Chyba że masz pianki, które chcesz upiec nad ogniem?
–Cholera, nie mam! A to dobry pomysł. I dopiero co byłam na zakupach!
Postanowiła, że brak pianek na ognisko to wina Marthy Stewart i jej przeraźliwie konwencjonalnego przepisu na waniliowy sernik.
Lacey już miała pożegnać się z Giną i wycofać samochodem do siebie, kiedy poczuła, że Chester trąca ją nosem. Odwróciła się i spojrzała na niego. Torby z zakupami, które były pod siedzeniem pasażera, otwarły się, a produkty rozsypały się po podłodze.
–Dobry pomysł… – powiedziała Lacey. Wyjrzała z powrotem przez okno. – Hej, Gina, co powiesz na wspólną kolację? Mam wino i makaron. I wszystkie składniki potrzebne na autentyczny, nowojorski sernik Marthy Stewart, jeśli bardzo będzie się nam nudzić.
Gina wyglądała na zachwyconą tym pomysłem.
–Przestałam słuchać po tym, jak wspomniałaś wino! – krzyknęła.
Lacey zaśmiała się. Schyliła się po torby z zakupami, a Chester po raz kolejny trącił ją swoim mokrym nosem.
–Co znowu? – zapytała go.
Przechylał łeb z jednej strony na drugą, a jego brwi powędrowały w górę.
–Okej, rozumiem – powiedziała Lacey. – Chodzi o to, że miałam pretensje, że nie przerwałeś mojej rozmowy z Tomem? Próbujesz mi coś udowodnić? Okej, przyznaję, że koniec końców wszystko się ułożyło.
Pies zaskomlał. Lacey zaśmiała się i pogłaskała go po łbie.
–Mądry piesek.
Wysiadła z samochodu, a Chester zaraz za nią. Poszli ścieżką, która prowadziła do domu Giny, omijając owce i kurczaki, które biegały po podwórku.
Weszli do domu.
–Więc o chodzi z Tomem? – zapytała Gina, kiedy szły niskim korytarzem w stronę jej przytulnej, prostej kuchni.
–Tak naprawdę to wina Paula – wyjaśniła Lacey. – Pomylił mąki czy coś w tym stylu.
Kiedy doszły do jasno oświetlonej kuchni, Lacey położyła torby z zakupami na blacie.
Gina prychnęła.
–Już dawno powinien zwolnić tego Paula.
–Jest praktykantem – powiedziała Lacey. – Ma prawo popełniać błędy.
–Jasne. Ale potem powinien się z nich uczyć. Ile już razy zniszczył całą partię ciasta? I teraz jeszcze krzyżuje wasze plany. Przecież to przechodzi ludzkie pojęcie!
Lacey uśmiechnęła się, widząc wzburzenie przyjaciółki.
–To nic takiego, naprawdę – powiedziała, wyciągając zakupy z siatki. – Jestem silną, niezależną kobietą. Nie muszę codziennie spotykać się z Tomem.
Gina wyciągnęła kieliszki i nalała im wina. Teraz mogły przejść do przygotowania kolacji.
–Nie uwierzysz, kto dzisiaj odwiedził mój sklep przed samym zamknięciem – powiedziała Lacey i niedbale zamieszała gotujący się makaron. Na etykiecie przeczytała, że w trakcie czterech minut gotowania makaronu nie trzeba go mieszać, jednak nie potrafiła stać bezczynnie.
–Chyba nie Amerykanie? – zapytała Gina zdegustowanym tonem i włożyła sos pomidorowy do mikrofalówki na dwie wymagane minuty.
–Dokładnie. Amerykanie.
Gina wzdrygnęła się.
–Oj, biedaku. Czego oni tam szukali? Niech zgadnę, Daisy chciała, żeby Buck kupił jej najdroższą biżuterię, jaką da radę znaleźć?
Lacey odcedziła makaron przez sitko i rozdzieliła go na dwie porcje.
–No, prawie. Rzeczywiście, Daisy chciała, żeby Buck coś jej kupił. Sekstant.
–Sekstant? – powtórzyła Gina i bez cienia gracji chlapnęła pomidorowym sosem na ich makaron. – Przyrząd nawigacyjny? Po co komuś takiemu jak Daisy sekstant?
–Dokładnie to samo pomyślałam! – Lacey oprószyła swój kopiec makaronu parmezanem.
–Może po prostu wpadł jej w oko – zastanawiała się Gina i podała Lacey jeden z dwóch widelców, które wyciągnęła z szuflady.
–Chodziło jej dokładnie o sekstant – tłumaczyła Lacey. Położyła swoje jedzenie i wino na stole. – Chciała go kupić i, oczywiście, powiedziałam jej, że będzie musiała przyjść na aukcję. Myślałam, że sobie odpuści, ale nie. Powiedziała, że przyjdzie. Więc jutro znowu będę musiała się z nimi użerać. Gdybym tylko schowała go przed wyjściem, a nie zostawiła na środku stołu i wyszła ze sklepu!
Spojrzała na Ginę, która zajmowała miejsce naprzeciwko niej i zauważyła, że sąsiadka nieco spochmurniała. Co więcej, nie skomentowała historii Lacey, co w przypadku gadatliwej Giny było prawdziwą anomalią.
–Co jest? – zapytała Lacey. – Co się stało?
–Cóż, to ja przekonałam cię, że nic się nie stanie, jak zamkniesz na godzinkę czy dwie – powiedziała Gina pod nosem. – No i widzisz. Tyle wystarczyło, żeby Daisy zauważyła sekstant! To moja wina.
Lacey zaśmiała się.
–Nie wygłupiaj się. Lepiej zabierzmy się za jedzenie, zanim wystygnie, a nasza ciężka praca pójdzie na marne.
–Poczekaj. Czegoś tu brakuje – Gina podeszła do parapetu, gdzie stały jej doniczki z ziołami i zerwała kilka listków. – Świeża bazylia! – położyła po gałązce na ich smutnym, kleistym makaronie. – Voilà!
Mimo wątpliwego wyglądu danie było całkiem smaczne. Choć, oczywiście, jak każde przetworzone jedzenie, pełne cukru i tłuszczy, miało ułatwione zadanie.
–Czy jestem godnym zastępstwem Toma? – zapytała Gina, kiedy jadły i popijały wino.
–Jakiego Toma? – zażartowała Lacey. – Ach, zapomniałam ci powiedzieć! Tom rzucił mi wyzwanie, żebym coś dla niego ugotowała. Jakieś nowojorskie danie. Więc robię sernik na deser. Mama wysłała mi przepis Marthy Stewart. Nie chciałabyś mi pomóc?
–Martha Stewart – powiedziała Gina i pokiwała głową. – Mam znacznie lepszy przepis.
Podeszła do szafki i zaczęła w niej szperać. W końcu wyjęła zmaltretowaną książkę kucharską.
–Ta książka to dzieło życia mojej matki – wytłumaczyła i położyła ją na stole przed Lacey. – Latami zbierała przepisy. Są tu wycinki z gazet, które pochodzą jeszcze z czasów wojny.
–Niesamowite – powiedziała Lacey. – Jakim cudem nigdy nie nauczyłaś się gotować, skoro miałaś w domu taką artystkę?
–Ponieważ – powiedziała Gina – byłam zajęta pomaganiem ojcu w sadzeniu warzyw w ogrodzie. Byłam prawdziwą chłopczycą. Córeczką tatusia. Lubiłam pobrudzić sobie ręce.
–Cóż, to możesz zrobić też przy pieczeniu – zauważyła Lacey. – Szkoda, że nie widziałaś Toma. Od stóp do głów w mące.
Gina zaśmiała się.
–Ja wolałam chlapać się w błocie! Obserwować owady. Wspinać się na drzewa. Chodzić na ryby. Jak na mój gust gotowanie to zbyt kobiece zajęcie.
–Lepiej nie mów tego Tomowi – zaśmiała się Lacey. Spojrzała na książkę z przepisami. – Więc pomożesz mi z tym sernikiem, czy dalej wolisz latać za owadami?
–Pomogę – powiedziała Gina. – Możemy użyć świeżych jajek, i Dafne i Dilajla dzisiaj złożyły.
Posprzątały po kolacji i zabrały się na przygotowanie sernika według przepisu nie Marthy Stewart, a mamy Giny.
–Więc, nie licząc Amerykanów, cieszysz się na jutrzejszą aukcję? – zapytała Gina, która kruszyła ciastka w misce praską do ziemniaków.
–Cieszę się. Stresuję – Lacey zrobiła łyk wina. – Głównie się stresuję. Znając mnie, nie zmrużę dzisiaj oka.
–Mam pomysł – zakomunikowała Gina. – Jak skończymy, możemy zabrać psy na spacer nad morze. Pójdziemy wschodnią ścieżką. Tamtędy jeszcze nie szłaś, co? Morskie powietrze cię wymęczy i zaśniesz jak bobas, zaufaj mi.
–To dobry pomysł – zgodziła się Lacey. Jeśli teraz poszłaby do domu, tylko martwiłaby się jutrem.
Lacey włożyła swój niezgrabny sernik do lodówki, a Gina poszła do składzika po peleryny przeciwdeszczowe. Wieczory dalej były chłodne, szczególnie nad morzem, gdzie wiał silny wiatr.
Lacey topiła się w swoim ogromnym płaszczu. Ale kiedy wyszły na zewnątrz, ucieszyła się, że ma go na sobie. Wieczór był zimny i przejrzysty.
Zaczęły schodzić w dół klifu. Plaża była zupełnie pusta i ciemna. Lacey poczuła dreszcz emocji. Miejsce było tak opustoszałe, że czuła się, jakby były jedynymi ludźmi na świecie.
Przez chwilę szły w stronę morza, ale skręciły na wschód. Lacey nigdy wcześniej nie zapuszczała się w tę stronę. Dobrze było zobaczyć coś nowego. W miasteczku tak małym jak Wilfordshire zdarzało się to jej coraz rzadziej.
–Hej, a to co? – spytała Lacey, próbując rozpoznać kształty po drugiej stronie wody. Wydawało jej się, że widzi budynek na wysepce.
–Średniowieczne ruiny – powiedziała Gina. – Przy odpływie wyłania się wał piasku, po którym możesz dojść na wyspę. Fajnie się tam pokręcić, jeśli chce ci się tak wcześnie wstać.
–O której godzinie jest odpływ? – zapytała Lacey.
–Piątej rano.
–Auć. To chyba nie dla mnie.
–Oczywiście, możesz też dopłynąć tam łódką – wyjaśniła Gina. – Jeśli znasz kogoś, kto ją ma. Ale jeśli tam utkniesz, będziesz musiała zadzwonić po wolontariuszy ze stacji ratownictwa. A uwierz mi, że nie przepadają za takimi interwencjami. Kiedyś mi się to zdarzyło i dosyć ostro mnie potraktowali. Na szczęście, zanim dopłynęliśmy na brzeg, już śmiali się z mojego paplania i wszystko dobrze się skończyło.
Chester zaczął wyrywać się w stronę wyspy.
–Chyba zna to miejsce – powiedziała Lacey.
–Może poprzedni właściciele go tam zabierali? – zaproponowała Gina.
Chester zaszczekał, jakby chciał potwierdzić.
Lacey schyliła się i zmierzwiła jego sierść. Już od dawna nie myślała o poprzednich właścicielach Chestera i o tym, jak straszna musiała być dla niego tak nagła utrata swojej rodziny.
–Może któregoś dnia cię tam zabiorę, co? – zapytała. – Dla ciebie mogę wstać o świcie.
Chester z ekscytacją pomachał ogonem, po czym odchylił łeb i zaszczekał w stronę nocnego nieba.
Lacey miała rację. Tej nocy nie mogła zasnąć. Nawet morskie powietrze nie zdało egzaminu. Po jej głowie krążyło tyle myśli, że po prostu nie mogła się wyłączyć. Spotkanie z Ivanem i aukcja wracały do niej jak bumerang. Cieszyła się jutrzejszą aukcją, ale była też zdenerwowana. I nie tylko dlatego, że to miała być dopiero jej druga aukcja, ale przez nieproszonych gości – Bucka i Daisy – którymi będzie musiała się zająć.
Może nie przyjdą – pomyślała, przyglądając się cieniom na suficie. – Pewnie Daisy już wyprosiła coś innego od Bucka.
Ale Lacey wiedziała, że Daisy chodziło właśnie o sekstant. Musiał mieć dla niej jakieś specjalne znaczenie. Lacey była pewna, że przyjdą na aukcję, nawet jeśli tylko po to, żeby coś udowodnić.
Lacey słuchała rytmicznego oddechu Chestera oraz odgłosu fal, które rozbijały się o klif i pozwalała kojącym dźwiękom utulać ją do snu. Właśnie zaczynała odpływać, kiedy jej telefon z hałasem zaczął wibrować na drewnianej szafce nocnej. Jego upiorne, zielone światło błysnęło po pokoju. Zazwyczaj wyciszała telefon na noc, jednak dzisiaj, w natłoku innych spraw, musiała o tym zapomnieć.
Jęknęła ze zmęczeniem i sięgnęła po telefon. Zbliżyła go do twarzy, żeby sprawdzić, kto zakłóca jej spokój o takiej nieludzkiej porze. Na ekranie zobaczyła słowo „Mama”.
Oczywiście – pomyślała Lacey i wzięła głęboki oddech. Jej matka musiała zapomnieć, żeby nigdy nie dzwonić do niej później niż o szóstej po południu nowojorskiego czasu.
О проекте
О подписке