-W końcu idziemy do nowej herbaciarni – stwierdziła entuzjastycznie Gina, kiedy razem z Lacey przechadzały się po bulwarze. Ich psy z radością biegały wzdłuż morza i ochoczo machały ogonami.
–Dlaczego? – zapytała Lacey. – Co w niej takiego wyjątkowego?
–Nic takiego – odparła Gina. Zaczęła mówić szeptem. – Ale słyszałam, że nowy właściciel był zawodowym zapaśnikiem. Muszę go poznać.
Lacey nie mogła się powstrzymać. Odchyliła głowę do tyłu i zaśmiała się na głos. Plotka wydała jej się zupełnie absurdalna. Ale w końcu jeszcze niedawno całe Wilfordshire myślało, że Lacey była morderczynią.
–Może póki co potraktujmy te plotki z przymrużeniem oka? – zaproponowała Ginie.
Jej przyjaciółka odpowiedziała krótkim „pff” i obie kobiety zaczęły chichotać.
Przy ciepłej pogodzie plaża wyglądała naprawdę malowniczo. Było za chłodno na opalanie się czy pływanie, ale znacznie więcej ludzi przechadzało się wzdłuż brzegu, a przed lodziarniami ustawiały się kolejki. Przyjaciółki szły, rozmawiając o wszystkim. Lacey streściła Ginie jej wcześniejszą rozmowę z Davidem i wzruszającą historię mężczyzny i jego baleriny. Doszły do herbaciarni.
Znajdowała się na miejscu dawnej wypożyczalni sprzętu wodnego, tuż nad brzegiem morza. Poprzedni właściciele zamienili stary barak w nieco obskurną kafejkę – Gina nazywała ją „garkuchnią”. Jednak nowy właściciel przeprowadził gruntowny remont. Wyczyścił ceglany mur i pozbył się odchodów mew, które pewnie były tam od lat 50-tych. Na zewnątrz stała tablica, na której ktoś wykaligrafował w kursywie napis „organiczna kawa”. W miejscu starych, drewnianych drzwi znajdowała się błyszcząca szyba.
Gina i Lacey podeszły bliżej. Szklane drzwi automatycznie się otwarły, zapraszając je do środka. Przyjaciółki wymieniły spojrzenie i przestąpiły przez próg.
Przywitał je ostry zapach świeżo mielonej kawy, a następnie zapach drewna, mokrej ziemi i metalu. Nie było śladu po białych kafelkach, różowych, skórzanych kanapach i podłodze z linoleum. Zamiast tego wyłoniły się ceglane ściany, a stare podłogi pokrywał ciemny lakier. Rustykalny styl miejsca został zachowany. Stoły i krzesła najprawdopodobniej zrobione były z desek starych łódek – to one musiały pachnieć drewnem. Z wysokiego sufitu zwisało kilka ozdobnych żarówek, których przewody zakrywała miedziana osłona – stąd zapach metalu. Z kolei zapach mokrej ziemi pochodził od kaktusów, które wypełniały całą pustą przestrzeń kawiarni.
Gina złapała Lacey za ramię i zdegustowana wyszeptała:
–O nie. Tu jest… modnie!
Lacey, podczas jednej z wypraw w poszukiwaniu antyków do Londynu, dowiedziała się, że „modnie” niekoniecznie musi być komplementem i często może oznaczać coś pozerskiego, nadętego i nieszczerego.
–Mi się podoba – odpowiedziała. – Świetnie zaprojektowane wnętrze. Nawet Saskia by się zgodziła.
–Uważaj. Nie chcesz się nadziać – dodała Gina i wymownym ruchem ominęła dużego i groźnie wyglądającego kaktusa.
Lacey prychnęła i podeszła do baru, który lśnił na brązowo. Stał na nim stary ekspres do kawy, który musiał pełnić funkcję dekoracyjną. I mimo tego, co powiedziała Gina, za barem nie było mężczyzny, który wyglądałby na zapaśnika, a kobieta o zmierzwionych, farbowanych blond włosach, w białej bluzce na ramiączkach, która podkreślała jej opaleniznę i pokaźny biceps.
Gina spojrzała na Lacey i wskazała na jej mięśnie z miną, która mówiła „a nie mówiłam”.
–Czego się napijecie? – zapytała kobieta z najsilniejszym australijskim akcentem, jaki Lacey kiedykolwiek słyszała.
Zanim Lacey miała szansę poprosić o swoje latte, Gina szturchnęła ją w żebra.
–Tak jak ty! – oznajmiła Gina. – Amerykanka!
Lacey mimowolnie się zaśmiała.
–Nie masz racji, Gina.
–Jestem z Australii – kobieta łagodnie poprawiła Ginę.
–Z Australii? – zapytała Gina z zakłopotaniem. – Dla mnie brzmisz dokładnie jak Lacey.
Wzrok blondynki w momencie przeskoczył na Lacey.
–Lacey? – powtórzyła, jakby już słyszała jej imię. – Lacey to ty?
–Ee… Tak… – wybełkotała Lacey ze zdziwieniem. Dlaczego kobieta znała jej imię?
–Masz sklep z antykami, prawda? – dodała kobieta. Odłożyła na blat mały notatnik, który miała w rękach, a ołówek włożyła za ucho. Wyciągnęła dłoń w kierunku Lacey.
Z rosnącym zdezorientowaniem Lacey pokiwała głową i podała jej dłoń. Kobieta mocno ją uścisnęła. Lacey zastanowiła się przez chwilę, czy w plotkach o zapasach nie było ziarna prawdy.
–Przepraszam, ale skąd to wszystko wiesz? – zapytała Lacey, kiedy kobieta energicznie potrząsała jej ręką z szerokim uśmiechem na twarzy.
–Wiem, bo każdy, kto zorientuje się, że nie jestem stąd, zaczyna mi o tobie opowiadać! Że też sama się tu przeprowadziłaś. I też zaczęłaś własny biznes. Chyba wszyscy w Wilfordshire obstawiają, że zostaniemy najlepszymi przyjaciółkami.
Dalej trzymała rękę Lacey i kiedy Lacey mówiła, jej głos drżał od wibracji.
–Więc sama przeprowadziłaś się do Anglii?
Kobieta w końcu wypuściła jej dłoń.
–Tak. Rozwiodłam się z mężem, ale to ciągle było za mało. Czułam, że muszę wynieść się na drugą stronę globu.
Lacey zaśmiała się.
–U mnie to samo. Cóż, u mnie podobnie. Może Nowy Jork nie jest tak daleko, ale w Wilfordshire czasem można mieć takie wrażenie.
Gina odchrząknęła.
–Mogę prosić o cappuccino i tosta z tuńczykiem?
Kobieta wyglądała, jakby właśnie przypomniała sobie o istnieniu Giny.
–Och, przepraszam. Trochę się zakręciłam – podała rękę Ginie. – Jestem Brooke.
Gina nawet na nią nie spojrzała. Od niechcenia uścisnęła jej dłoń. Lacey widziała, że Ginę trawi zazdrość i nie mogła powstrzymać uśmiechu.
–Gina, moja towarzyszka broni – powiedziała Lacey. – Pracuje ze mną w sklepie, pomaga w polowaniach na antyki, zajmuje się moim psem, stara się wpoić mi podstawy ogrodnictwa i generalnie tylko dzięki niej jeszcze tutaj nie zwariowałam.
Grymas zazdrości na twarzy Giny przerodził się w zawstydzony uśmiech.
Brooke uśmiechnęła się.
–Mam nadzieję, że też znajdę swoją Ginę – zażartowała. – Bardzo miło was poznać.
Wyciągnęła ołówek zza ucha, a jej blond włosy ze świstem wróciły na swoje miejsce.
–Czyli jedno cappuccino i tost z tuńczykiem – powtórzyła i zapisała zamówienie. – A dla ciebie? – spojrzała pytająco na Lacey.
–Latte – powiedziała Lacey, zerkając na menu. Szybko przejrzała całą kartę. Była spora i pełna apetycznych dań, ale tak naprawdę większość z nich była kanapkami z wyszukanymi nazwami. Tost z tuńczykiem, którego zamówiła Gina, w menu można było znaleźć pod nazwą „tost z tuńczykiem paskowanym, wędzonym cheddarem i nutą dębu”. – Ee, dla mnie bagietka z puree z awokado.
Brooke zapisała zamówienie.
–A dla waszych futrzaków? – dodała i wskazała ołówkiem na Budykę i Chestera, którzy za plecami Giny i Lacey krążyli wokół siebie, wąchając się nawzajem z ekscytacją. – Miska wody i smakołyki dla psów?
–Idealnie – powiedziała Lacey. Życzliwość Brooke jej zaimponowała.
Mogłaby prowadzić hotel, pomyślała Lacey. Może zajmowała się czymś podobnym w Australii? A może po prostu była miła. W każdym razie zrobiła na Lacey bardzo dobre wrażenie. Możliwe, że mieszkańcy Wilfordshire mieli rację i naprawdę się zaprzyjaźnią. Lacey nie miałaby nic przeciwko temu!
Razem z Giną poszły wybrać stolik. A wybór był szeroki: od drzwi przerobionych na stół, przez krzesła z pni drzew aż do zakamarka zrobionego z łódek rybackich, które wypełnione były poduszkami. Wybrały bezpieczną opcję – drewniany stolik ogrodowy.
–Wydaje się taka sympatyczna – powiedziała Lacey i zajęła miejsce przy stole.
Gina wzruszyła ramionami i opadła na ławkę naprzeciwko.
–Hm. Może być.
Na jej twarz powrócił grymas zazdrości.
–Wiesz, że ciebie lubię najbardziej – powiedziała Lacey.
–Póki co. Poczekaj, aż zaczniecie z Brooke rozmawiać o trudach życia za granicą.
–Mogę mieć więcej niż jedną przyjaciółkę.
–Wiem. Ale ciekawe, z kim chętniej będziesz spędzać czas? Z właścicielką modnej knajpy w twoim wieku czy z kobietą w wieku twojej matki, która zawsze śmierdzi owcami?
Lacey zaśmiała się, ale bez cienia złośliwości. Sięgnęła przez stół, żeby uścisnąć dłoń Giny.
–Nie kłamałam, kiedy mówiłam, że bez ciebie bym zwariowała. Naprawdę, po całej sprawie z Iris, z policją i z Taryn, która chciała pozbyć się mnie z miasta… Bez ciebie postradałabym zmysły. Jesteś świetną przyjaciółką i doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Nie zamierzam o tobie zapomnieć, bo jakaś zapaśniczka z obsesją na punkcie kaktusów przyjechała do miasta, okej?
–Zapaśniczka z obsesją na punkcie kaktusów? – powtórzyła Brooke, która właśnie pojawiła się z tacą z kawą i kanapkami. – Jest szansa, że mówicie o mnie?
Lacey poczuła, jak czerwienią się jej policzki. Plotkowanie o ludziach nie było w jej stylu. Chciała tylko poprawić humor Ginie.
–Ha! Lacey, twoja twarz! – krzyknęła Brook i poklepała ją po plecach. – Nie przejmuj się. Ja nie zamierzam. Jestem dumna z mojej przeszłości.
–Masz na myśli…
–Tak – powiedziała Brooke z uśmiechem – to prawda. Chociaż to naprawdę nic takiego. Ludzie trochę przesadzają. Uprawiałam zapasy w szkole, potem na studiach i przez rok zawodowo. Może tutaj, w małym, angielskim miasteczku, wydaje się to bardziej egzotyczne.
Lacey zrobiło się naprawdę głupio. Oczywiście, nie można całkowicie ufać plotkom przekazywanym z ust do ust w małym miasteczku. Kariera Brooke jako zapaśniczki była dla niej czymś tak samo normalnym, jak dla Lacey to, że pracowała w firmie projektującej wnętrza w Nowym Jorku – normalne dla niej, egzotyczne dla innych.
–A co do obsesji na punkcie kaktusów… – powiedziała Brook i puściła oczko do Lacey.
Położyła jedzenie i kawy na stole, postawiła miski dla psów na ziemi i zostawiła Lacey i Ginę.
Mimo skomplikowanych opisów w menu jedzenie było naprawdę pyszne. Awokado było idealne, dojrzałe na tyle, by rozpływało się w ustach, ale nie miało papkowatej konsystencji. Chleb był świeży, pełnoziarnisty, idealnie opieczony. Był tak dobry, jak chleb Toma – co było szczytem uznania Lacey! A kawa była prawdziwą wisienką na torcie. Ostatnio Lacey przerzuciła się na herbatę, którą ciągle ktoś jej proponował. Do tej pory żadna kawiarnia w mieście nie spełniała jej wymagań, ale kawa od Brooke smakowała, jakby właśnie przypłynęła z Kolumbii! Na pewno to u niej będzie kupowała swoją poranną kawę. Oczywiście, w te dni, kiedy zaczyna pracę o rozsądnej godzinie, a nie o bladym świcie, kiedy normalni ludzie smacznie śpią.
Lacey była w połowie lunchu, kiedy automatyczne drzwi rozsunęły się, a do środka wmaszerował Buck i jego głupiutka żona. Lacey jęknęła.
–Te, laska – powiedział Buck, pstryknął palcami na Brooke i opadł na krzesło. – Potrzebujemy kawy. I dla mnie stek i frytki – rozkazująco wskazał na blat stołu, po czym spojrzał na żonę. – Daisy? Co dla ciebie?
Kobieta stała niepewnie przy drzwiach na swoich wysokich szpilkach i wyglądała, jakby bała się otaczających ją kaktusów.
–Dla mnie coś, co ma jak najmniej kalorii – wymamrotała.
–Dla niej sałatka – Buck warknął do Brooke – i nie przesadź z dressingiem.
Brooke rzuciła Lacey i Ginie wymowne spojrzenie, po czym zajęła się przygotowaniem zamówienia dla niegrzecznych klientów.
Lacey schowała twarz w dłoniach. Czuła się zażenowana zachowaniem pary. Miała nadzieję, że mieszkańcy Wilfordshire nie pomyślą, że tak zachowują się Amerykanie. Buck i Daisy zdecydowanie psuli opinię o Stanach.
–Świetnie – wymamrotała Lacey, kiedy Buck zaczął głośno mówić do Daisy. – Najpierw popsuli moją randkę z Tomem. Teraz psują nasz lunch.
Para najwyraźniej nie zakłóciła spokoju Giny.
–Mam pomysł – powiedziała.
Schyliła się i szepnęła coś Budyce, której uszy momentalnie drgnęły. Później spuściła ją ze smyczy. Budyka biegiem puściła się przez kawiarnię, oparła łapy o stół i porwała stek z talerza Bucka.
–HEJ! – wrzasnął.
Brooke nie mogła się powstrzymać. Wybuchnęła śmiechem.
Lacey parsknęła śmiechem, rozbawiona pomysłowością Giny.
–Jesteś mi winna steka – zażądał Buck. – A pies ma się stąd WYNOSIĆ.
–Przykro mi, ale to był mój ostatni stek – powiedziała Brooke i delikatnie puściła oko do Lacey.
Obruszona para wyszła z herbaciarni.
Trzy kobiety wybuchnęły śmiechem.
–To wcale nie był twój ostatni stek, co? – zapytała Lacey.
–Nie – powiedziała Brooke i zachichotała. – Mam ich pełną zamrażarkę!
Kiedy Lacey skończyła wyceniać antyki na aukcję, zbliżał się już czas zamknięcia sklepu. Nie mogła doczekać się jutra.
Do momentu, kiedy zadzwonił dzwonek nad drzwiami, a do środka weszli Buck i Daisy.
Lacey jęknęła. Nie była tak opanowana jak Tom ani tak przyjacielska jak Brooke. Miała przeczucie, że to spotkanie skończy się katastrofą.
–Popatrz na te starocie – powiedział Buck do żony. – Po co to komu? Dlaczego w ogóle chciałaś tu przyjść, Daisy? Nie da się tu oddychać – jego wzrok zatrzymał się na Chesterze. – I znowu ten ohydny pies!
Lacey zacisnęła zęby tak mocno, że myślała, że pękną. Postanowiła przyjąć spokojną postawę à la Tom i podeszła do pary.
–Obawiam się, że Wilfordshire to małe miasteczko – powiedziała. – Będziecie ciągle wpadać na tych samych ludzi. I na te same psy.
–To ty – powiedziała Daisy, która musiała rozpoznać Lacey. – To twój sklep? – Jej głos był piskliwy i denerwujący, raczej nie wskazywał na wysoką inteligencję.
–Dokładnie – potwierdziła Lacey, a jej zdenerwowanie rosło. Pytanie Daisy brzmiało bardziej jak oskarżenie.
–Kiedy usłyszałam twój akcent w cukierni, myślałam, że jesteś turystką – mówiła dalej Daisy. – Ale ty tu mieszkasz? – skrzywiła się. – Dlaczego ze Stanów przeprowadziłaś się tutaj?
Lacey czuła, że każdy mięsień w jej ciele zaczyna sztywnieć. Gotowało się w niej.
–Pewnie z tych samych powodów, dla których wy tu przyjechaliście – odpowiedziała z całym opanowaniem, które z siebie wykrzesała. – Plaża. Ocean. Wieś. Piękna architektura.
–Daisy – warknął Buck. – Możesz się streszczać i znaleźć to, po co mnie tutaj zaciągnęłaś?
Daisy wyjrzała za ladę.
–Nie ma go – spojrzała na Lacey. – Co się stało z mosiężną machiną, która tu leżała?
Mosiężną machiną? Lacey próbowała sobie przypomnieć, nad którymi antykami pracowała przed przyjściem Giny.
Daisy próbowała wyjaśnić.
–Taki jakby kompas z przyczepionym teleskopem. Do żeglowania. Zobaczyłam go przez okno, kiedy sklep był zamknięty. Już go sprzedałaś?
–Chodzi o sekstant? – spytała i zmarszczyła brwi ze zdziwieniem. Co Daisy, ta głupiutka blondynka, zamierzała zrobić z antycznym sekstantem?
–Dokładnie! – krzyknęła Daisy. – Sekstant.
Buck zarechotał. Nazwa najwyraźniej go rozbawiła.
–W domu masz za mało sekstantu? – próbował zażartować.
Daisy zachichotała, ale Lacey jej śmiech wydał się wymuszony, jakby jego jedyną funkcją było sprawienie przyjemność Buckowi.
Lacey, z kolei, nie było do śmiechu. Skrzyżowała ramiona i uniosła brwi.
–Obawiam się, że sekstant nie jest na sprzedaż – wyjaśniła, starając się skupić uwagę na Daisy. Buck naprawdę nie pomagał jej w zachowaniu spokoju. – Wszystkie marynistyczne antyki będą licytowane podczas jutrzejszej aukcji. Nie są na sprzedaż.
Daisy wydęła usta.
–Ale chcę go mieć. Buck zapłaci podwójną cenę. Zapłacisz, Bucky? – pociągnęła go za ramię.
Lacey wtrąciła się, zanim Buck miał szansę odpowiedzieć.
–Przykro mi, ale to niemożliwe. Nie wiem, ile za niego dostanę. O to właśnie chodzi w aukcjach. To rzadki okaz i wielu pasjonatów zjedzie się z całego kraju, żeby wziąć udział w jego licytacji. Nie mam pojęcia, za ile zostanie sprzedany. Jeśli sprzedam go teraz, mogę sporo stracić, a cały przychód pójdzie na cele charytatywne, więc nie mogę ryzykować.
Na jego czole pojawiła się głęboka zmarszczka. Dopiero wtedy Lacey zdała sobie sprawę z tego, jak wielkim mężczyzną był Buck. Miał sporo ponad metr osiemdziesiąt i był dwa razy szerszy od Lacey, jak stary dąb. Zarówno jego rozmiar jak i zachowanie wzbudzały strach.
–Nie słyszałaś, co powiedziała moja żona? – warknął. – Chcę kupić to twoje ustrojstwo, więc po prostu powiedz, ile.
–Słyszałam, co powiedziała – odparła Lacey, która nie zamierzała odpuścić. – To moje słowa zostały zignorowane. Sekstant nie jest na sprzedaż.
Brzmiała pewniej, niż się czuła. Alarm w jej głowie włączył się i podpowiadał, że pakuje się w niebezpieczną sytuację.
Buck zrobił krok w przód, rzucając na Lacey złowrogi cień. Chester stanął u jej boku i zawarczał, jednak Buck nawet nie drgnął i zupełnie zignorował psa.
–Odmawiasz mi sprzedaży? – powiedział. – To w ogóle jest legalne? Co jest nie tak z moimi pieniędzmi? – wyciągnął zwitek banknotów z kieszeni i pomachał nim przed nosem Lacey. Jego zachowanie z niegrzecznego zamieniło się w najzwyczajniej agresywne. – Jest na nim królowa i wszystko inne. Czego ci jeszcze trzeba?
Chester zaczął zajadle szczekać. Lacey gestem kazała mu przestać, a on posłuchał, jednak dalej był w pełnej gotowości, żeby zaatakować, kiedy tylko dostanie na to pozwolenie.
Lacey skrzyżowała ręce na piersi i nie ustąpiła na krok, mimo tego, że musiała zadrzeć głowę, żeby spojrzeć na Bucka. Nie pozwoli nikomu się zastraszyć. Nie pozwoli zniszczyć temu przykremu, prostackiemu mężczyźnie aukcji, w którą włożyła tyle pracy i na którą tak czekała.
–Jeśli chcesz kupić sekstant, będziesz musiał przyjść na aukcję i licytować – powiedziała.
–Bez obaw, przyjdę – powiedział Buck i zmrużył oczy. Pogroził palcem przed twarzą Lacey. – O to się nie martw, przyjdę na pewno. I Buckland Stringer znowu wygra.
Po tych słowach para opuściła sklep, tak szybko, że Lacey potrzebowała chwili, żeby dojść do siebie. Chester podbiegł do okna, oparł łapy na szybie i warczał, wpatrując się w plecy odchodzącej pary. Lacey też im się przyglądała, aż zniknęli z pola widzenia. Dopiero wtedy zauważyła, jak szybko bije jej serce i jak bardzo drżą jej nogi i ręce. Musiała przytrzymać się lady, żeby odzyskać równowagę.
Tom miał rację! Nie powinna zapeszać i mówić, że ta dwójka nie ma powodu, żeby odwiedzić jej sklep. Ale skąd mogła wiedzieć, że coś może ich zainteresować? Ciężko było się domyślić, że Daisy marzy o własnym antycznym sekstancie!
–Och, Chester – powiedziała, a głowę wsparła na pięściach. – Po co mówiłam im o aukcji?
Pies zaskomlał na dźwięk jej zasmuconego głosu.
–Jutro znowu będę musieć się z nimi użerać! – jęknęła. – I jakie są szanse, że potrafią się zachować na aukcji? To będzie katastrofa.
W mgnieniu oka cała ekscytacja jutrzejszą aukcją rozwiała się jak dym. Jej miejsce zajął niepokój.
О проекте
О подписке