Читать бесплатно книгу «Kim» Редьярда Киплинг полностью онлайн — MyBook
image
 






– On… my… myśmy poszli do Ajaib Gher w Lahorze, by się tam pomodlić do bogów – wyjaśnił Kim przysłuchującemu się towarzystwu. – Sahib z Domu Cudów rozmawiał z nim… tak, naprawdę… jak z bratem… Jest to człek bardzo świątobliwy, hen spoza gór. Usiądźże! Niezadługo będziemy w Umballi.

– Ależ moja rzeka… rzeka uzdrowienia?…

– Potem, jeżeli twoja wola, będziemy na piechty40 uganiać się za tą rzeką. Nie ominiemy niczego… nawet najmniejszej strugi w przekopie.

– Ale i ty masz czegoś poszukiwać?

Lama uradowany, że ma tak dobrą pamięć, wyprostował się jak struna.

– A juści! – odrzekł Kim, basując mu. Chłopak był wielce szczęśliwy, że wyrwał się w świat szeroki, gdzie mógł żuć pan i widzieć dobrze usposobionych ludzi.

– To był byk… Ryży Byk, co ma przyjść i pomagać ci… i porwać cię… dokąd?…. wyleciało mi z pamięci. Ryży Byk w zielonym polu… nieprawdaż?

– Nie, nie porwie mnie nigdzie – rzekł Kim. – Opowiedziałem ci tylko taką bujdę.

– Co takiego? – wyrwała się wieśniaczka, pochylając się naprzód, aż zabrzękły41 bransolety na jej ramieniu. – Czy obaj śnicie na jawie? Ryży Byk na zielonym polu, który porwie cię do nieba… czy też co? Czy było to jasnowidzenie? Czy ktoś gadał proroctwa? Dyć my mamy Ryżego Byka w wiosce za miastem Jullundur… i on lubi się pasać na najzieleńszym z naszych pól!

– Daj kobiecie babską klechdę, a krawczykowi42 włókno i listek, to ci utkają różne dziwa! – rzekł sikh. – Wszyscy święci ludzie cięgiem roją, a ich uczniowie, idąc za mistrzami, też nabywają tej właściwości.

– A więc Ryży Byk… czyż nie tak? – powtórzył lama. – Może w poprzednim życiu pozyskałeś zasługę, a byk przyjdzie, by cię wynagrodzić.

– Nie… nie… była to tylko bajka, którą ktoś mi opowiedział… ot, żeby sobie zażartować. Mniejsza z tym! Lecz koło Umballi ja będę szukał Byka, a ty zaś możesz dopytywać się o rzekę i ochłonąć od turkotu pociągu.

– Może Byk wie o tym… że jest zesłany, by prowadzić nas obu – rzekł lama, pełen dziecięcej nadziei, po czym zwrócił się do obecnych, wskazując Kima: – Ten został mi zesłany dopiero wczoraj… Jak sądzę, nie jest on z tego świata.

– Spotykałam już wielu dziadów, a i świątków też niemało, aliści takiego yogi ani takiego żaka jeszcze nie zdarzyło mi się widzieć! – rzekła baba.

Jej mąż stuknął się z lekka palcem w czoło i uśmiechnął się. Lecz niebawem, gdy lama zabierał się do jedzenia, częstowali go tym, co mieli najlepszego.

Na koniec – pomęczeni, senni i zakurzeni – wjechali na miejski dworzec w Umballi.

– Zatrzymujemy się tutaj z powodu procesu – odezwała się do Kima wieśniaczka. – Mieszkamy u młodszego brata stryjecznego mojego męża. W podwórzu znajdzie się tam ciupka dla twego yogi i dla ciebie. Czy… czy on udzieli mi błogosławieństwa?…

– O mężu święty! Kobieta o złotym sercu daje nam nocleg. Ten kraj południowy jest ziemią wielce gościnną. Widzisz, jak nas wspierano od samego świtu?

Lama, błogosławiąc, pochylił głowę.

– Sprowadzać tych sowizdrzałów na kark bratu stryjecznemu… – zaczął chłop, zakładając na ramię ciężką lagę bambusową.

– Twój młodszy brat stryjeczny jest winien coś niecoś stryjecznemu bratu mego ojca jeszcze za ucztę weselną swej córki! – postawiła się okoniem jego połowica. – Niechajże im da żreć na rachunek tego długu. Yogi pójdzie na żebry, w to nie wątpię.

– A ino! Pójdę żebrać na niego – rzekł Kim, myśląc tylko o tym, żeby dać lamie jakie schronisko na noc, ażeby sam mógł tymczasem odszukać Mahbubowego Anglika i pozbyć się rodowodu siwego ogiera.

– A teraz – odezwał się, gdy lama znalazł przystań w podwórku wystawnej kamienicy hinduskiej poza koszarami – ja odejdę na chwilę… żeby… żeby kupić na rynku coś do jedzenia. Nie oddalaj się stąd, dopóki nie wrócę.

– Powrócisz? Na pewno powrócisz? – tu starzec uchwycił go w przegubie. – I czy powrócisz w tej samej postaci? Czy już za późno, by jeszcze dziś w nocy wyruszyć na poszukiwanie rzeki?

– Za późno i za ciemno. Uspokój się. Pomyśl, ile drogi mamy już za sobą… jużeśmy o sto kos odjechali od Lahory.

– Tak… a jeszcze dalej od mego klasztoru… O rety! Jakiż to wielki i okropny kawał świata!

Kim wysmyknął się i dunął w miasto. Nigdy chyba tak niepozorna figurka nie niosła uwiązanego do szyi losu własnego i kilkudziesięciu tysięcy innych ludzi. Wskazówki Mahbuba Alego pozostawiały mu niewiele wątpliwości co do domu, w którym mieszkał rzeczony Anglik; w przekonaniu umocnił go fornal, wracający dwukolną bryczuszką z klubu. Pozostawało jedynie rozpoznać daną osobistość, przeto Kim przedarł się przez żywopłot i ukrył się w kępie bujnej trawy tuż koło werandy. Dom jarzył się od świateł, a służba uwijała się dokoła stołów zastawionych kwiatami, szkłem i srebrem. Naraz wyszedł Anglik ubrany na biało i czarno i nucił sobie jakąś melodię. Było zbyt ciemno, by można było rozeznać jego twarz, więc Kim, na sposób żebraków, chwycił się starego fortelu.

– Obrońco ubogich!

Anglik odwrócił się w stronę, skąd go doleciał głos.

– Mahbub Ali mówi…

– Aha! Cóż mówi Mahbub Ali?

Nie starał się nawet patrzeć na mówiącego i to potwierdziło domysły Kima.

– Rodowód białego ogiera jest całkowicie ustalony.

– Jakiż dowód na to?

Anglik smagał laseczką po żywopłocie róż, rosnącym wzdłuż alei.

– Mahbub Ali dał mi ten dowód.

Kim pstryknął palcami, wyrzucając do góry świstek zwiniętego papieru, który upadł na ścieżkę obok mężczyzny; ten przystąpił go nogą, ponieważ w tej chwili koło węgła przechodził ogrodnik. Gdy sługa się oddalił, mężczyzna podniósł zwitek z ziemi i upuścił rupię (Kim wyróżnił jej brzęk), po czym ani się nie obejrzawszy powlókł się do domu. Kim czym prędzej podniósł z ziemi pieniądz; lecz wbrew nawyczkom swego życia miał w sobie na tyle krwi irlandzkiej, że poczytywał srebro za najmniejszy zysk w każdej grze. Nade wszystko pragnął na własne oczy obaczyć skutki swego działania; toteż zamiast dać drapaka, położył się plackiem w trawie i przyczołgał się pod sam dom.

Indyjskie bungalow bywają otwarte na przestrzał, więc chłopak zobaczył, że Anglik wszedł do małej szatni w rogu werandy, gdzie było coś w rodzaju biura zawalonego bezładnym stosem papierów i zatłoczonego szafkami na dokumenty; tam usiadł i zaczął zgłębiać doniesienie Mahbuba Alego. Jego twarz, oświecona jasnym płomieniem lampy, mieniła się i posępniała, a Kim, nawykły jak każdy żebrak do obserwowania wyrazu twarzy ludzkich, poznał, że coś się święci.

– Willu! Willu, mój drogi! – zawołał głos kobiecy. – Powinieneś być w salonie. Oni tu będą za chwilę.

Mężczyzna czytał wciąż z uwagą.

– Willu! – ozwał się ten sam głos w pięć minut później. – On już przyjechał. Słyszę już tętent jeźdźców w alei.

Mężczyzna wybiegł z gołą głową, właśnie w porę, gdy wielka landara, za którą jechało czterech kawalerzystów-krajowców, zatrzymała się przed gankiem, a z niej wyszedł wysoki brunet, wyprostowany jak strzała, wyprzedzany przez młodego oficera, który śmiał się z zadowoleniem.

Kim leżał plackiem na brzuchu, niemal dotykając wysokich kół pojazdu. Jego człowiek i czarny przybysz zamienili z sobą dwa zdania.

– Pewnie, panie łaskawy – ozwał się z ochotą młody oficer. – Wszystko na bok, gdy chodzi o konia.

– Nie zajmie to nam więcej nad dwadzieścia minut czasu – rzekł człowiek, o którego Kimowi chodziło. – Możesz czynić honory domu… zabawiać ich… i co tam będzie potrzeba.

– Każ zaczekać jednemu z konnych – rzekł wysoki mężczyzna i obaj odeszli do szatni w chwili, gdy powóz ruszył z powrotem. Kim zobaczył ich głowy pochylone nad posyłką Mahbuba Ali i słyszał ich głosy – jeden cichy i pełen szacunku, drugi dobitny i stanowczy.

– Nie jest to kwestia tygodni, ale dni… niemal godzin – mówił starszy. – Oczekiwałem tego od dłuższego czasu, lecz to – tu plasnął ręką w papier przysłany przez Mahbuba – jest potwierdzeniem mych domysłów. Czy i Grogan jest tu dziś na kolacji?

– Tak jest, a Macklin również.

– Doskonale. Pomówię z nimi sam. Sprawa będzie, oczywiście, przedstawiona na Radzie, lecz jest to taki wypadek, w którym usprawiedliwione byłoby natychmiastowe podjęcie akcji przez nas. Trzeba ostrzec brygady w Pind i Peshawur. Wprowadzi to nieporządek w luzowaniu straży pogranicznej, ale na to nie ma rady. Nasza w tym wina, żeśmy nie rozbili ich doszczętnie za pierwszym razem. Osiem tysięcy wystarczy.

– A jak z artylerią?

– Muszę się porozumieć z Macklinem.

– Więc to ma być wojna?

– Nie. Ukaranie. Gdy jest się skrępowanym działalnością swego poprzednika…

– Ale C-25 mógł skłamać.

– On dostał wieści od innych. Ściśle rzecz biorąc, oni już przed sześciu miesiącami pokazywali pazury. Lecz Devenishowi się zdawało, że są pewne widoki pokoju. W rzeczywistości oni tylko skorzystali z tego, by się wzmocnić. Wyślij zaraz te telegramy… według nowego klucza, nie według starego… moje i Whartona. Sądzę, że nie powinniśmy dać paniom dłużej czekać na siebie. Resztę możemy obmyślić przy cygarach. Myślałem, że tak się stanie… To kara… nie wojna.

Gdy żołnierz kłusem odjechał, Kim przeczołgał się na tyły domu, gdzie polegając na swych doświadczeniach z Lahory spodziewał się znaleźć strawę… i wyjaśnienia. W kuchni rojno było od krzątających się kuchcików, z których jeden go kopnął.

– Aj! – krzyknął Kim, udając łzy. – Przyszedłem tu jeno pomyć naczynia, w zamian za wyżerkę.

– Cała Umballa przychodzi tu po to. Idźże sobie precz! Zaraz poniosę zupę. Czy myślisz, że my, którzy służymy u Creigthona sahiba, potrzebujemy pomocy obcych kuchcików podczas wielkiej kolacji?

– O, to jakaś wielka wieczerza! – rzekł Kim, przyglądając się talerzom.

– Nie dziwota! Gościem, którego mamy zaszczyt przyjmować, jest ni mniej ni więcej tylko sam Jang-Lat Sahib (głównodowodzący).

– Oho! – rzekł Kim gardłowym głosem, doskonale oddając nutę podziwu. Dowiedziawszy się tego, o co mu szło, skorzystał z chwili, gdy kuchta się odwrócił, i odszedł.

– I tyle zachodów – rzekł do siebie, myśląc, jak zwykle, po hindostańsku – o głupi koński rodowód! Mahbub Ali powinien by chodzić do mnie na naukę kłamstwa. Dotychczas, ilekroć nosiłem jakieś zlecenia, była w to wmieszana kobieta. Teraz chodzi o mężczyzn. Tym lepiej. Ten wysoki mówił, że poślą wielkie wojsko, by kogoś… gdzieś… ukarać… wyprawią wieści do Pindi i Peshawur. Są tam i armaty… Gdybym też podkradł się bliżej! To niebywałe nowiny!

Powróciwszy do domu, zastał stryjecznego brata wieśniaka omawiającego z wieśniakiem, jego żoną i kilkoma przyjaciółmi cały proces familijny z wszystkimi jego szczegółami i kruczkami, natomiast lama drzemał. Po wieczerzy ktoś podał mu fajkę chłodnicową, a Kim czuł się niemal mężczyzną, gdy wytrząsał ją nad gładką łupiną kokosową, wyciągnąwszy nogi poza próg oblany światłem księżycowym i od czasu do czasu trajkocąc językiem o byle czym. Gospodarze byli dlań bardzo uprzejmi, gdyż wieśniaczka opowiedziała im o tym, jak Kim miał ujrzeć Ryżego Byka, i o tym, iż prawdopodobnie pochodził z innego świata. Ponadto i lama był wielką i godną szacunku osobliwością. Później wśliznął się do izby kapłan rodziny, stary, dobrotliwy bramin sarsucki i, rzecz zrozumiała, rozpoczął spór teologiczny celem wywarcia wrażenia na krewniakach. Ma się rozumieć, że w rzeczach wiary stali oni, jak jeden mąż, po stronie kapłana, wszakoż lama był tu dziś gościem i nowością. Jego potulna uprzejmość i zawrotne cytaty chińskie, brzmiące jak zaklęcia, zachwycały ich niepomiernie; on zaś w tej atmosferze sympatii i prostoty rozwijał się, niby lotos samego Bodhisata, opowiadając o swym życiu wśród wielkich gór w Such-zen, przed ową chwilą, w której (jak mówił) „powstał, by szukać oświecenia”.

Zgadało się także i o tym, że w owych dniach żywota ziemskiego był on mistrzem w stawianiu horoskopów i przepowiadaniu przyszłości. Kapłan skierował rozmowę na i opisywanie sposobów wróżenia; każdy z rozmówców wymieniał nazwy planet, których drugi nie mógł zrozumieć, i wskazywali sobie wielkie gwiazdy żeglujące w nocnej pomroczy. Dzieci gospodarzy targały bezkarnie jego różaniec, on zaś na śmierć zapomniał o przepisach zabraniających patrzeć na kobiety – tak się rozgadał o nietopniejących śniegach, urwiskach, zatarasowanych wąwozach, o odludnych turniach, kędy43 ludzie znajdują szafiry i turkusy, tudzież o onej przedziwnej drodze górskiej, która w końcu prowadzi do samych Wielkich Chin.

– Cóż myślisz o tym człeku? – rzekł na uboczu rataj do kapłana.

– Święty człowiek… istotnie święty… Jego bogowie nie są bogami, ale jego stopy kroczą właściwą Drogą – brzmiała odpowiedź. – A jego sposoby przepowiadania, choć na tym się nie znasz, są prawdziwe i niezawodne.

– Powiedz mi – rzekł niedbale Kim – czy odnajdę Ryżego Byka w zielonym polu, jak mi obiecywano?

– Co wiesz o godzinie swych urodzin? – zapytał go kapłan, rosnąc w dumę.

– Było to między pierwszym i drugim pianiem kurów w noc pierwszego maja.

– Jakiego roku?

– Nie wiem; ale w godzinę, kiedy zakwiliłem po raz pierwszy, zdarzyło się wielkie trzęsienie ziemi w Srinagur, w Kaszmirze.

Kim wiedział o tym od kobiety, która miała nad nim pieczę, ona zaś wiedziała od Kimballa O'Harry. Trzęsienie ziemi wówczas dało się odczuć i w Indiach, a data jego na długo była w Pendżabie podstawą wszelkich obliczeń.

– Ojej! – ozwała się z ferworem jedna z kobiet, jakby ją coś piknęło. Ta okoliczność zdawała się jeszcze bardziej potwierdzać niesamowite pochodzenie Kima. – Czy to nie wtedy urodziła się komuś córka…

– A jej matka w ciągu czterech lat dała swemu mężowi czterech chłopaków… wszystko, zdaje się, chłopaki… – krzyczała wieśniaczka siedząca w cieniu poza kółkiem obecnych.

– Nikt wychowany w mądrości – rzekł kapłan – nie zapomni, jak ustawione były w swych domach planety w ową noc. – Zaczął rysować coś na piasku podwórka. – W każdym razie ty masz widoki na przyszłość, patrząc na nie ze strony domu Byka. Jak brzmi twoja przepowiednia?

– Pewnego dnia – rzekł Kim uradowany zajęciem, jakie obudzał – mam stać się wielkim człowiekiem za sprawą Ryżego Byka na zielonym polu; przedtem jednak przyjdą dwaj ludzie, którzy wszystko przysposobią.

– Tak; zawsze w ten sposób rozpoczynają się jasnowidzenia… Gęsta pomroka, która powoli się rozjaśnia… niebawem wchodzi ktoś z miotłą, przygotowując miejsce. Potem rozpoczyna się zjawa. Dwaj ludzie… powiadasz? Tak, tak! Słońce, opuszczając znak Byka, wstępuje pod znak Bliźniąt. Stąd to owi dwaj ludzie w proroctwie. Zbadajmy to. Daj mi pręt, chłopcze.

Zmarszczył brwi, bazgrał na piasku jakieś dziwaczne znaki, zamazywał i znów rysował ku zdumieniu wszystkich, z wyjątkiem lamy, który, wiedziony poczuciem delikatności, ani myślał wtrącać się do tego. Po upływie pół godziny bramin odrzucił od siebie pręt i chrząknął.

– Hm! Oto co mówią gwiazdy: w ciągu trzech dni przyjdą dwaj ludzie, by przygotować wszystko. Za nimi przyjdzie Byk, ale znak ponad nim jest znakiem wojny i ludzi zbrojnych.

– A ino! Gdyśmy jechali z Lahory, w naszym wagonie był jeden z sikhów loodhiańskich! – ozwała się ufnie wieśniaczka.

– Ph! ph! Ludzie zbrojni… całe setki… Cóż ciebie obchodzi wojna? – rzekł kapłan do Kima. – Przypadł ci krwawy i srogi znak wojny, który rychło się ziści.

– Nie… nie… – odrzekł lama zafrasowany. – Szukamy jeno pokoju i naszej rzeki.

Kim uśmiechnął się, przypomniawszy sobie, co podsłuchał w szatni. Stanowczo był wybrańcem gwiazd!

Kapłan nogą zatarł nagryzmolone horoskopy.

– Ponadto nie potrafię już niczego się dopatrzeć. Za trzy dni, chłopcze, byk przyjdzie do ciebie.

– A moja rzeka, moja rzeka! – orędował lama. – Spodziewałem się, że jego byk doprowadzi nas obu do rzeki.

– Niestety, o tej dziwnej rzece nic nie wiem, mój bracie! – odparł duchowny. – Takie rzeczy nie każdemu dano poznać…

Nazajutrz, mimo że namawiano ich do pozostania, lama uparł się, by wyruszyć. Dano więc Kimowi spory tobołek pełen smakołyków oraz bez mała trzy anny miedziaków na drogę i wśród wielu błogosławieństw przyglądano się obu wędrowcom zmierzającym w szarzyźnie świtu na południe.

– Szkoda, że ci ludzie i im podobni nie mogą się wyzwolić z Koła Wszechrzeczy! – ozwał się lama.

– Oj nie! A toż by na ziemi pozostali tylko źli ludzie i któż by nam wtedy dał żarcie i dach nad głową? – zawyrokował Kim, krocząc dziarsko ze swoim ciężarem.

– Hań dalej jest mała rzeczka. Chodźmy zobaczyć – rzekł lama i skręcił od białego gościńca na przełaj przez pola, aż wpadli w istne gniazdo szerszeni – pomiędzy rozjadłe psy pariaskie44.

1
...
...
10

Бесплатно

4.3 
(10 оценок)

Читать книгу: «Kim»

Установите приложение, чтобы читать эту книгу бесплатно