– Chyba powinnaś już wracać do fortu – powiedział – Razem z innymi nieporadnymi dziewczętami szykować się do obchodów święta Zimowego Księżyca.
Leo, który do tej pory siedział spokojnie przy nodze Kyry, warknął teraz na Maltrena i groźnie wyszczerzył kły. Kyra położyła dłoń na jego głowie, chcąc go uspokoić.
– I od kiedy to wpuszczamy wilki na teren poligonu?– Maltren dodał złośliwie.
Anvin i Vidar posłali Maltrenowi lodowane spojrzenie, dając Kyrze jasny znak, że ma w nich oparcie. Uspokoiła ją myśl, że nie może zmusić jej do opuszczenia tego terenu.
– A może ty powinieneś wrócić na poligon – odparła szyderczym głosem – zamiast niepotrzebnie zajmować się organizowaniem czasu młodej, nieporadnej dziewczyny.
Maltren poczerwieniał ze złości.
– To dzień włóczni – powiedział kąśliwie, szykując konia do odjazdu – Lepiej trzymaj się z daleka od prawdziwych mężczyzn, rzucających prawdziwą bronią.
Odwrócił się i odjechał wraz z towarzyszami. Choć jego już nie było, jego kąśliwe uwagi i negatywna energia skutecznie przyćmiły radość Kyra z bycia w tym miejscu.
Anvin spojrzał na nią pocieszającym wzrokiem i położył dłoń na jej ramieniu.
– Pierwszą rzeczą, której wojownik musi się nauczyć – powiedział – jest współpraca z ludźmi, którzy cię nienawidzą. Bez względu na to, czy ci się to podoba, czy nie, wielokrotnie znajdziesz się w sytuacji, w której będziesz walczyła z nimi ramię w ramię, powierzając życie w ich ręce.
– A ci, którzy nie mogą walczyć, chlapią ozorem – odezwał się wesoły głos.
Kyra odwróciła się i zobaczyła szeroki uśmiech Arthfaela. Podobnie jak Anvin i Vidar, Arthfael, wysoki, odważny wojownik z łysą głową i długą, czarną brodą, miał do niej słabość. Był jednym z najlepszych szermierzy, jakich znała i zawsze stawał po jej stronie. Czuła się dobrze w jego obecności.
– Czcze gadanie – kontynuował Arthfael – Gdyby Maltren były lepszym wojownikiem, więcej uwagi poświęcałby ćwiczeniom, niż tego typu złośliwościom.
Anvin, Vidar i Arthfael dosiedli koni i dołączyli do reszty, Kyra zaś stała tam zamyślona, przyglądając się im z daleka. Dlaczego niektórzy ludzie nienawidzą? – zastanawiała się. Nie wiedziała, czy kiedykolwiek zdoła to zrozumieć.
Kiedy mężczyźni galopem zataczali szerokie pętle wokół poligonu, Kyra z zachwytem obserwowała dostojne ruchy walecznych rumaków, marząc o chwili, kiedy i ona takiego dosiądzie. Wojownicy przechwytywali włócznie, podawane im przez giermków i po wykonaniu okrążenia, celowali nimi do tarcz zawieszonych na gałęziach drzew. Gdy trafiali, po okolicy roznosił się głośni metaliczny dźwięk.
Wiedziała, że było to trudniejsze niż mogło się wydawać. Rzucanie do celu podczas galopu wymagało nieprzeciętnych umiejętności i wielu mężczyzn przekonywało się o tym, próbując trafić w mniejsze tarcze. Spośród tych, którym się udało, tylko nieliczni trafili w środek – Anvin, Vidar, Arthfael najwyraźniej opanowali tą trudna sztukę. Zauważyła, że Maltren spudłował kilka razy i przeklinając pod nosem patrzył na nią złowrogo, jakby to ona była przyczyną jego niepowodzeń.
W pewnej chwili Kyrze zaczęło robić się zimno, wyciągnęła więc swoją pałkę i poczęła nim obracać w dłoniach, kręcić ponad głową i wokół ramion. Zadawała ciosy wyimaginowanym wrogom, blokowała wyimaginowane uderzenia, zmieniała ręce, obracała kij wokół szyi i talii, a robiła to tak sprawnie, jakby ćwiczyła się w tej sztuce od urodzenia.
W czasie gdy mężczyźni zataczali konno szerokie pętle, Kyra udała się na teren mniejszego pola, które w tej chwili nie było używane przez wojowników, a na terenie którego Kyra zawsze uwielbiała ćwiczyć. Z tamtejszych drzew zwisały na linach małe kawałki zbroi, które stanowiły dla niej znakomity cel. Kyra przebiegała pomiędzy nimi i wyobrażając sobie, że każdy z tych elementów, to nowy przeciwnik. Sprawnie zadawała im potężne ciosy. Chwiejące się na linach metalowe części, stanowiły dla niej zagrożenie, dlatego musiała zachować czujność, by w odpowiednim momencie uchylać się przed ich natarciem. W jej mniemaniu doskonale radziła sobie zarówno z atakiem, jak i obroną, śmiało pokonując armię wyimaginowanych wrogów.
– Zabiłaś już kogoś? – dobiegł ją szyderczy głos.
Odwróciła się i zobaczyła Maltrena przejeżdżającego na koniu, śmiejącego się szyderczo za jej plecami. Tak bardzo chciała, by ktoś wreszcie dał mu nauczkę.
Gdy zorientowała się, że wojownicy skończyli trening z włóczniami i ustawiają się teraz na środku polany, zrobiła sobie przerwę, by na nich popatrzyć. Giermkowie podbiegali do nich i jednemu po drugim wręczali miecze treningowe wykonane z drewna dębowego, niemal tak ciężkiego, jak stal. Kyra trzymała się z boku, lecz drżała z podekscytowania, gdy mężczyźni skrzyżowali broń. Niczego nie pragnęła tak bardzo, jak do nich dołączyć.
Zanim rozpoczęli starcie, Anvin wyszedł na środek i przemówił oficjalnym tonem.
– Z okazji zbliżającego się Święta, walczyć dziś będziemy o specjalną nagrodę – oświadczył – Zwycięzcy tego turnieju przypadną bowiem najznakomitsze kąski na biesiadnym stole!
Wzniosły się okrzyki podniecenia a już w chwilę potem wojownicy starli się w zaciętej walce.
Sparing przerywany był pojedynczymi dźwiękami rogu, które wybrzmiewały za każdym razem, gdy któryś z zawodników został pchnięty mieczem. Dźwięk ten słychać było często, toteż już po paru minutach szeregi wojowników zaczęły się przerzedzać, a na polu bitwy zostawali już tylko najwaleczniejsi rycerze.
Cały ten wspaniały spektakl rozgrywał się zaledwie kilka metrów od niej. Serce jej rwało się do walki, lecz ona mogła tylko stać tutaj i przyglądać się wszystkiemu bezczynnie. A na dodatek dziś były jej urodziny, kończyła właśnie piętnaście lat i czuła, że jest już gotowa. Czuła, że nadszedł czas, by wziąć los w swoje ręce.
– Pozwól mi do nich dołączyć! – zwróciła się wreszcie do Anvina błagalnym głosem.
Nie odrywając wzroku od pola bitwy, Anvin pokręcił głową.
– Dzisiaj kończę piętnaście lat – nalegała – Pozwól mi walczyć!
Spojrzał na nią z powątpiewaniem.
– To jest poligon dla mężczyzn – wtrącił Maltren, który od dłuższego czasu stał już zboku, wśród reszty pokonanych – Nie ma tu miejsca dla młodych dziewcząt. Ciesz się, że możesz siedzieć tu z giermkami, przypatrywać się, jak walczą prawdziwi mężczyźni i przynosić nam wodę, kiedy zażądamy.
Kyra poczerwieniała z wściekłości.
– Tak bardzo boisz się, że pokona cię dziewczyna? – odpysknęła mu w przypływie złości. Chociażby ze względu na jej pochodzenie, nikt nie powinien odnosić się do niej w ten sposób.
Cześć mężczyzn, która przysłuchiwała się rozmowie, parsknęła śmiechem. Maltren prawie spalił się ze wstydu.
– Ona ma rację – przytaknął Vidar – Może powinniśmy pozwolić jej potrenować. Co mamy do stracenia?
– A niby czym miałaby walczyć? – Maltren próbował oponować.
– Moim kijem! – odparła zdecydowanie Kyra – Przeciwko twojemu drewnianemu mieczowi.
Maltren roześmiał się.
– A to dopiero byłoby widowisko – wyśmiał ją Maltren.
Wszystkie oczy zwróciły się na Anvina.
– Jeśli stanie ci się krzywda, twój ojciec mnie zabije – powiedział.
– Nic mi nie będzie – zapewniła z szelmowskim uśmieszkiem.
Trwało to dłuższą chwilę, nim w końcu podjął ostateczną decyzję.
– W takim razie nie widzę przeszkód – orzekł – Jeśli nic innego nie zamknie ci buzi. Ale tylko pod warunkiem, że inni wojownicy nie mają nic przeciwko temu – dodał, zwracając się do żołnierzy.
– TAK! – zawołało kilkunastu mężczyzn, entuzjastycznie demonstrując swoje przyzwolenie. Kyra była im za ten gest szalenie wdzięczna. Czuła, jakby darzyli ją podobną sympatią i podziwem, co jej ojca. Sama nie miała wielu przyjaciół, tym bardziej przychylność tych mężczyzn miała dla niej niezwykłą wartość.
Maltren prychnął z pogardą.
– A niech dziewczyna robi z siebie pośmiewisko, jeśli chce – powiedział – Wreszcie dostanie porządną nauczkę.
Róg zawył kolejny raz i Kyra wybiegła na pole bitwy.
Czuła, na sobie zaskoczone spojrzenia mężczyzn, którzy z całą pewnością nie spodziewali się jej tam. Znalazła się w obliczu swojego przeciwnika, wysokiego mężczyzny o krępej budowie, koło trzydziestki, którego widziała już wcześniej w akcji. Wiedziała, że był potężnym wojownikiem, choć zbyt pewnym siebie, uderzającym zbyt chaotycznie, trochę lekkomyślnie.
Ten zwrócił się do Anvina, marszcząc brwi.
– Co to za zniewaga? – zapytał zdezorientowany – Nie będę walczył z dziewczyną.
– Znieważasz sam siebie odmawiając walki ze mną – odpowiedziała Kyra oburzona – Podobnie jak ty mam dwie ręce i dwie nogi. Jeśli nie zechcesz ze mną walczyć, przyznasz się do porażki.
Zszokowany nie wiedział, co odpowiedzieć.
– Dobrze więc – powiedział – nie biegnij tylko do tatusia na skargę!
Jak się domyślała, natarł na nią z pełną siłą, podnosząc drewniany miecz wysoko w górę i próbując wcelować w jej ramię. To był ruch, którego się spodziewała, który wielokrotnie stosował wobec swoich przeciwników, a którego nadejście wyraźnie zapowiadał jego niezdarny ruch ramion. Jego drewniany miecz był potężny, ale też ciężki i toporny w porównaniu do jej pałki.
Kyra obserwowała go w skupieniu, by w ostatniej chwili zwinnie uchylić się przed jego ciosem, przenieść kij nad swoją głową i jednym płynnym ruchem zaatakować jego lewy bok.
Jęknął z bólu. Oszołomiony i zirytowany musiał przyznać się do porażki.
– Ktoś jeszcze? -zapytała Kyra z szerokim uśmiechem.
Większość mężczyzn uśmiechała się pogodnie, szczerze dumna z dziewczyny. Wyjątek stanowił Maltren, któremu wyraźnie zrzedła mina. Wyglądał, jakby już chciał ją wyzwać na pojedynek, gdy nagle przed Kyrą wyrósł kolejny przeciwnik. Człowiek ten był niższy i jeszcze szerszy w barach, miał rudą zwichrowaną brodę i groźne zielone oczy. Po sposobie, w jaki trzymał miecz, mogła powiedzieć, że był ostrożniejszy od jej poprzedniego rywala. Wzięła to za komplement: w końcu zaczęli traktować ją poważnie.
Nagle mężczyzna zaatakował, a ona wiedziała już co robić. To tak, jakby obudził się w niej instynkt i przejął nad nią kontrolę. Była o wiele lżejsza i zwinniejsza od tych rosłych mężczyzn, zakutych w ciężkie zbroje. Każdy z ich pragnął zademonstrować swoją siłę i oczekiwał, że przeciwnik przyjmie wyzwanie i spróbuje zablokować uderzenie. Kyra natomiast przyjęła inną technikę, odmawiając tym samym walki na ich warunkach. Zamiast wiec próbować dorównać im siłą, zdobywała nad nimi przewagę dzięki swojej zwinności.
Kij w ręku Kyry zachowywał się jak przedłużenie jej ciała; obracała nim tak szybko, że przeciwnicy nie mieli czasu zareagować. Gdy oni unosili dopiero miecz do ciosu, ona już dawno była za ich plecami. Nowy przeciwnik wyprowadził pchnięcie, celując w jej klatkę piersiową. Ona uchyliła się nieznacznie, jednocześnie unosząc pałkę i jednym sprawnym cięciem w nadgarstek, wytrąciła przeciwnikowi miecz z uścisku. Następnie wykonała gwałtowny zamach i drugim końcem kija trafiła wojownika w czubek głowy.
Znowu rozległ się dźwięk rogu, ogłaszając jej zwycięstwo. Mężczyzna trzymał się za głowę, jego miecz leżał wciąż na ziemi, a on patrzył na nią zszokowanym wzrokiem. Kyrę ten dźwięk również zaskoczył, dlatego dopiero po chwili dotarło do niej, że znowu zatriumfowała.
Od tej chwili Kyra stała się przeciwnikiem, z którym każdy wojownik chciał się zmierzyć.
Podczas gdy Kyra krzyżowała broń z coraz to nowym śmiałkiem, śnieżyca z każdą chwilą przybierała na sile. Blask pochodni oświetlał coraz bardziej sfrustrowane twarze mężczyzn. Do tej pory żadnemu z nich nie udało się dosięgnąć jej mieczem, wobec czego po kolei schodzili z pola bitwy pokonani. Jednego z nich załatwiła, przeskakując mu nad głową w chwili, gdy wyprowadzał pchnięcie z wypadem. Przed kolejnym wykonała skok z przewrotem, po czym przerzucając kij z jednej ręki do drugiej, niespodziewanie wyprowadziła decydujący cios z lewej strony. Wobec każdego przeciwnika stosowała inną taktykę, łączyła elementy szermierki z wyrafinowanymi akrobacjami, dzięki czemu jej ruchów nie sposób było przewidzieć. Każdy z tych dzielnych mężczyzn musiał z godnością przyjąć porażkę.
Wnet do pokonania pozostała jej zaledwie garstka ludzi. Kyra stała po środku kręgu, oddychając ciężko i rozglądając się wkoło z nadzieją na znalezienie kolejnego rywala. Anvin, Vidar i Arthfael patrzyli na nią z boku, a twarz każdego z nich rozświetlał promienny uśmiech. Żałowała, że ojciec nie może być świadkiem jej triumfu, tym bardziej cieszyła się obecnością bliskich sobie osób.
Jednym uderzeniem w tył kolana powaliła ostatniego już przeciwnika. Rozległ się charakterystyczny dźwięk rogu, a wraz z nim na arenie pojawił Maltren.
– Dziecięce sztuczki – warknął, podchodząc do niej – Potrafisz obracać kawałkiem drewna, też mi coś. W prawdziwej walce na nic ci się to zda. Miecz w jednej chwili skróci ten twój patyk o połowę.
– Czyżby? – zapytała hardo, czując krew ojca płynącą w jej żyłach. Wiedziała, że nadszedł czas, by raz na zawsze rozprawić się z tą miernotą. Zwłaszcza teraz, gdy wzrok wszystkich tych mężczyzn skierowany był na nią.
– Może więc spróbujemy?– podpuszczała go.
Maltren wybałuszył oczy ze zdumienia, najwyraźniej nie spodziewając się, takiej odpowiedzi.
– A na cóż? – wybełkotał wreszcie – Żebyś zaraz pobiegła chronić się pod płaszczykiem tatusia?
– Nie potrzebują ochrony ani mojego ojca, ani nikogo innego – zaprotestowała – To sprawa między mną a tobą. Cokolwiek się tu wydarzy, pozostanie między nami.
Maltren spojrzał na Anvina wyraźnie skonfundowany, jakby zastawił pułapkę, w którą sam wpadł.
Anvin odpowiedział spojrzeniem równie niespokojnym.
– Do pojedynków ćwiczebnych używamy tu drewnianych mieczy – oznajmił stanowczym głosem – Nie pozwolę, żeby komukolwiek stała się krzywda na mojej zmianie, a już w szczególności nie córce naszego dowódcy.
Teraz mroczna strona Maltrena przyjęła jeszcze bardziej wyrazistą formę.
– Dziewczyna zapragnęła zmierzyć się w walce prawdziwą bronią – powiedział złowieszczo – Powinniśmy jej to umożliwić. Może to ją nauczy pokory.
Niewiele myśląc, Maltren przeszedł przez arenę i dobył z pochwy swego miecza. Dźwięk stali rozniósł się po okolicy.
Stając w obliczu wroga, Kyra poczuła jak pocą jej się dłonie. Lodowaty wiatr jednym dmuchnięciem gasił pochodnie, a jej nagle zrobiło się przeraźliwie gorąco. Czuła, jak śnieg pod jej nogami zmienia się w lód. Zmusiła się do pełnego skupienia, wiedząc, że to nie będzie zwykła walka.
Бесплатно
Установите приложение, чтобы читать эту книгу бесплатно
О проекте
О подписке