U Krasnoludków tymczasem zapasy pożywienia tak się wyczerpały w Kryształowej Grocie, że na jednego Krasnoludka dawano na dzień całe trzy ziarnka grochu. Przychodziło stąd oczywiście do różnych kłótni i do bójek nawet, jak zwykle bywa tam, gdzie jest i głodno, i chłodno.
Nie było dnia, żeby w grocie nie zrobiła się jakaś awantura.
To Biedronek z Żagiewką się poczubił, to Pietrzyk z Kozubkiem, to Słomiaczek z Purchawką, to znów wszyscy razem, póki Mikuła i Pakuła, co w grocie strażnikami byli, nie zabrali całej kompanii do kozy175.
Ale najbardziej hałasował i przykrzył sobie te ciężkie czasy Podziomek. Jadł za czterech, a ciągle narzekał, że głodny.
Ten Podziomek miał niegdyś osobliwy przypadek.
Trzeba wiedzieć, że Krasnoludki nie zawsze pod ziemią siedzą. Chętnie mieszkają we wsi, to pod zapieckiem176, to pod progiem chaty, a gdzie gospodyni niedbała, gdzie garnki nienakryte, łupiny niewymiecione, przędza177 byle gdzie leży, ser niewyciśnięty w porę, pomyje niewylane, drób niepoliczony – to figlarze Krasnoludki much natopią w barszczu, śmiecie z kątów na środek izby wymiotą, twarogu ujedzą, nici na motowidle178 splączą, kury z kojca wypuszczą, cebrzyk179 przewrócą – co mogą, to napsocą, i dalej pod zapiecek!
Kiedy gospodyni dzieciątko w kolebce zostawi, a sama na plotki do sąsiadek bieży180, zaraz Krasnoludki dziecko takie zamienią, swoje podrzucą, a to chwycą, u siebie wychowają i służyć sobie każą.
Taki podrzucony Krasnoludek nie rośnie, tylko mu głowa coraz większa i cięższa się robi, a tak jest łakomy, że go niczym nasycić nie można.
Miała raz jedna baba we wsi małego Jaśka. Śliczny był chłopaczek.
Włoski jak lenek, oczęta jak chabry, ustka jak poziomka. A zdrów był i wesoły niby rybka w wodzie. Już to musiało mu coś bardzo dolegać, jeśli zapłakał czasem; a choć dopiero pół roku żył na świecie, uśmiechał się do matki, wyciągał rączyny i tak się trzepotał jak ptaszek.
Ale matka rzadko kiedy przy nim posiedziała, tylko raz wraz do sąsiadek na gawędy biegła. Tu stanie, tam siądzie, a jak się zagada, to i o garnkach niepomytych, i o chustach niepopranych, o wszystkim przy owym gadaniu zapomni, nawet o Jaśku.
Wpadły raz Krasnoludki do izby, patrzą: drzwi otwarte, gospodyni nie ma, prosięta po kątach ryją, a dziecko w kołysce płacze.
Zaraz je chwycili, do swego podziemia zanieśli, a swego Podziomka, brodę mu pięknie zgoliwszy, w kolebkę włożyli.
Przychodzi matka, patrzy, co za dziecko takie? Głowa jak dynia, twarz pomarszczona, oczy na wierzchu, a nogi krótkie jakby u kaczęcia.
Przelękła się baba.
– Tfu! Na psa urok! – mówi i oczy przeciera, bo myśli, że jej się tak tylko wydaje.
A ten jak nie wrzaśnie:
– Jeść!
– Jaśku! – mówi matka – Jaśku! – a on patrzy tylko na nią spode łba i krzyczy: „jeść i jeść!”. Nakarmiła go, ukołysała, myśli: spać będzie. Ale gdzie tam! Ledwie baba na krok od kołyski, ten w krzyk: „jeść i jeść!”.
Było tego do wieczora jeszcze z dziesięć razy. Zachodzi baba w głowę, co się dziecku stało, że taki nienajadek181 z niego, ale się domyśleć nie może. Włożyła mu w jedną rękę kawał chleba, w drugą marchew – no, usnął jakoś.
„A czy cię wilk ślepiami obświecił, że się też najeść nie możesz!” – myśli baba, karmiąc go, a precz się dziwuje, co za odmiana taka! Toć ten Jaśko dotąd jadł tyle, że i za wróbelka nie pojadł, a teraz głodny ciągle.
Nic, tylko przy kołysce stój i do gąbki182 mu podawaj. Łyka jak stary, wytrzeszcza oczy jak żaba, ze wszystkim inszy183, jakby nie ten sam.
Przeszło tak kilka dni, przeszedł tydzień. Aż tu widzi baba, że co w garnku zostawi, czy klusków, czy grochu, a wyjdzie z izby, to zaraz jej wszystko ktoś pozjada.
– Co takiego się tu dzieje? – mówi baba i aż w głowę od dziwu zachodzi.
Myślała, że kot. Obiła kota, do komory go zamknęła – poszła. Wraca, a tu garnki puste, rynka184 wylizana, z okrasy185 nic nie zostało.
Idzie do komory, patrzy: kot siedzi, jak siedział, a miauczy okrutnie, bo mu aż boki wpadły, taki głodny. Widzi baba, że nie kot, więc Kruczek chyba!
A miała przy chałupie czarnego psiaka, co się Kruczek wabił. Nuż go okładać kijem. Psiak skomli, bo mu się krzywda dzieje: ból w kościach nieznośny, sień zamknięta, uciec nie ma kędy186, a baba co go grzmotnie, to krzyczy: „A nie rusz! A wara!”. Kręci się Kruczek, piszczy, rad by się w ziemię schować, aż się baba zmachała i kij cisnęła. Tak dopieroż Kruczek niebożę ogon pod siebie, a skomląc okrutnie, do obórki się powlókł – i tam obite boki lizał do wieczora.
Nazajutrz baba i kota, i Kruczka w komorze zamyka, garnki w piec wstawia i do sąsiadki idzie.
Posiedziała trochę u sąsiadki, pogadała, wraca, a tu sądny dzień w chałupie!
Kot z psem drą się w komorze tak, że aż sierść pod pułapem lata, a w izbie piec otwarty, garnki próżne187, rynka wylizana z omasty, jakby ją kto umył, a dzieciak w kołysce krzyczy, aż się rozlega!
Chwyciła się baba za głowę z wielkiego frasunku188, ale ją zaraz potem złość wzięła, więc tylko pięść o pięść trzasnąwszy, mówi:
– Czekajże, zła psoto! Już ja cię upatrzę!
I cała w myślach do kołyski podeszła, bo ów podrzutek darł się wniebogłosy.
Karmi go biedne matczysko, a łzy jej kapią z oczu, gdy na dziecko spojrzy: tak jej się Jaśko odmienił! Dawniej z nim przed chatą siadała na progu, a kto przeszedł, to chwalił, jako że takiego dziecka daleko było szukać.
Teraz go ludziom pokazać nie śmie, takie się zrobiło poczwarne straszydło.
Nie uśmiechnie się, nie zagwarzy, rączek do matczynych korali nie wyciągnie, tylko leży odęte, namarszczone, łyse, jakby co starego.
Rość też nie rośnie, tylko ta głowa wielka i ciężka sterczy mu jak dynia.
Istna pokraka!
Już mu i urok odczyniała189, trzy węgielki żarzące, trzy kruszyny chleba na wodę rzucając; już go i w hebdzie190 kąpała, które to ziele od złych oczu bardzo jest pomocne; już go i baźkami z kwietniowej palmy okadzała, i wiórzyskiem z wypróchniałej wierzby, co na rozstaju rosła – nic nie pomogło.
A tu teraz w dodatku taka utrata191! Nagotuje jadła, jakby na dwóch chłopów, a wychyli się z izby, to i na nią jedną w garnku nie zostanie.
– Dzieciak, jak dzieciak – mówiła rozżalona kobieta. – Wola i dopust Boży! Ale co tego wyjadania, to nie daruję! Żeby nie wiedzieć co – nie daruję!
Nazajutrz nagotowała baba garnek kapusty, nagotowała garnek grochu, zasmażyła godny kęs słoniny, wstawiła to wszystko w piec, zamknęła, kota i Kruczka wzięła z sobą, nakarmiła dziecko i poszła.
Nie poszła jednak daleko, tylko za węgłem192 stanęła i przez szybkę patrzy.
Patrzy, aż tu się podnosi z pościółki193 ów odmieniec i w kołysce siadłszy, rozgląda się po izbie, czy w niej kogo nie ma. Patrzy baba dalej, a ów się z kołyski gramoli i – prosto do pieca! Przyszedł, drzwiczki otworzył, pociągnął mile nosem, bo mu zapachniały skwarki w rynce194, i dalej łyżki szukać. A łyżki były zatknięte w łyżniku195.
Źle mu było sięgać, wlazł na skrzynkę i dopiero co największą wybrawszy, nuż do garnków owych. Wyciągnął z pieca kapustę, słoniną okrasił, grochu dokłada, a je – aż mu się uszy trzęsą.
Struchlała baba na to widowisko, klasnęła w ręce i nuż do sąsiadki po radę.
Przybieżały196 obie pędem, patrzą, w garnkach już mało co, a ów aż sapie, a jeść nie ustaje.
Wyjadł kapustę, wyjadł groch do czysta, łyżką w puste dno stuknął, przechylił rynkę, wylizał co zbyło197 okrasy, w piec garnki wstawił, chodzi po izbie jak stary i po kątach patrzy.
Baba tylko zęby ściska, ale nic.
Chodzi ów, patrzy, znalazł jaje, co je kokoszka198 pod kobiałką199 zniosła.
Nuż oną wielką głową kręcić, a dziwować się owemu jaju.
– Siedemdziesiąt i siedem lat żyję – powiada – a jeszczem też takiej beczki bez obręczy nie widział!
Zaraz sąsiadka poznała po tych słowach, że to jest Krasnoludek.
– Nie ma co – mówi – tylko Boga na pomoc wezwać, tęgą wić brzozową wyciąć, tego odmieńca na leśne jabłko zbić i na śmietnisko cisnąć. Jak będzie na śmietnisku wrzeszczał, to Krasnoludki dziecko prawe200 odniosą, a tego nietwora zabiorą sobie!
Trafiło to babie do serca. Jakże nie skoczy do brzeziny201, jak nie wyłamie jedną witkę202, jak nie wpadnie do izby, jak nie chwyci podrzutka, jak go nie zacznie bić!
– Za moje jadło… za mego Jaśka… za moją szkodę… masz… masz… masz!…
Krzyczy ów, aż go w niebie słychać, a baba nie ustaje, tylko ćwiczy203.
A mieszkała w trzeciej chacie Kukulina, wdowa, z małą córuchną Marysią.
Trzeba, że na tę chwilę wzięła owa wdowa dziewuszkę swoją na ręce i szła pleć204 na dworskie pole.
Słyszy wrzask nieludzki u sąsiadki, więc stanęła i myśli:
– Jużci nie co, tylko biją kogoś. Trzeba iść bronić.
A tuż i jej dziecina, co jeszcze mówić nie umiała, kwilić zaczęła z żalu, że się to komuś krzywda i ból taki dzieje.
Spojrzała Kukulina ku drodze, spojrzała ku słońcu, że już podbiegło w górę, żal jej było czas tracić, jako że robotna205 była bardzo, ale przecież litość przemogła. Idzie tedy do sąsiadki, a tu drzwi zamknięte.
– Sąsiadko! – woła. – A któż to tam tak krzyczy?
A baba:
– Nie wasza w tym rzecz! Idźcie swoją drogą!
Więc Kukulina:
– Sąsiadko! – woła znowu. – Jużci ani chybi, tylko swojego Jaśka bijecie. Folgujcież206 mu, boć to małe jeszcze!
A baba:
– Taki on mój, odmieniec, jak i ten zły wiatr, co po polu lata!
– Choćby i nie wasz był, folgujcie, bo ciężko tego krzyku słuchać!
A już i Marysia coraz rzewniej płakać zaczynała.
Więc baba w złości:
– Widzicie ją, jaka miłosierna!… Jaką się to opiekunką obrała! Ruszaj, skądeś przyszła, a do cudzych drzwi nosa nie wtykaj, bo ci przytną razem i z tą piszczką207 twoją!
Przykro było Kukulinie taką odprawę wziąć; ale że w chałupie ucichło, więc myśli:
„Niech tam, udobrucha się ona. Mało co człowiek w złości powie, a tego mu pamiętać nie trza. Dobrze, że już cicho”.
I poszła.
Ale i Krasnoludki usłyszały krzyk Podziomka swego, więc mówią:
– Źle! Nie ma co, trza iść na ratunek.
Nie minął pacierz, a tu w chałupie dziwo! Wysuwają się spod pieca malusieńkie człowieczki w żółtych i w zielonych opończach208, czerwoną czapeczkę trzyma każdy w ręku, nisko się babie kłania i prosi, żeby tego ich towarzysza puściła wolno, a oni jej talarów209 w zapaskę210 nasypią, ile tylko strzyma211.
Już babie serce zmiękło, kiedy o talarach posłyszała, aleć sąsiadka krzyknie jej nad uchem:
– Nie puszczaj go z dobrej woli, kumo212, jeśli w Boga wierzysz, bo ci twego chłopaka nie oddadzą, a talary – to prawie próchno i tyle!
Więc baba:
– Fora ze dwora! Chłopaka mego oddajcie, a waszych talarów nie chcę! Umykaj, jeden z drugim, bo się całej kompanii dostanie!
Stuliły uszy krasnoludki. Jeden za drugim myk pod piec. A baba Podziomka za kark i na śmietnisko.
Wrzasnął Podziomek jak kociak, kiedy go z ręki kto na ziemię puści – nie tyle z bólu, ile ze strachu, bo nie wiedział, co z nim tutaj będzie.
Aż się tu na oną chwilę obejrzy Kukulina ku chacie. Patrzy, leży ów nieborak na śmieciach i płacze. Więc się zaraz do niego wróciła, oczy mu z łez otarła, mile do niego zagadała, chleba mu kawałek ze swego śniadania ułamała, w rękę mu wetknęła, przygarść213 trawki zielonej urwała, sucho mu, czysto podesłała, a widząc, że słońce w górę szło, wyszukała nad rowem wielki liść łopianu i jakby namiotkiem od skwaru go zakryła.
Spojrzał wdzięcznie na wdowę Podziomek, a widząc, iż Marychna klaszcze w rączyny z uciechy, że on tak sobie schludnie na tej trawce i pod tym liściem leży, uśmiechnął się do niej mile, uczuł wielką słodycz w sercu, wielką rzewność214 i wielką wdzięczność razem.
– Daj Bóg odpłacić! – szepnął sam do siebie, gdy Kukulina z dzieckiem na ręku odeszła.
Rada była wziąć go215 z sobą, ale nie śmiała… Toć on matkę ma, a matka, wiadome rzeczy, choć i skarci, i rózgą przetrzepie, zaś znów utuli i w ramiona weźmie…
Tak myślała Kukulina, nie wiedząc, że Krasnoludki dziecko babie zamieniły i że to nie jej własne, tylko podrzucone.
Tak przeszedł dzień. Wieczorem wyszła baba patrzeć, co się stało, a tu Podziomka ani śladu, a pod progiem leży Jaśko: włoski jak lenek, oczęta jak chabry, ustka jak poziomka leśna!
Krasnoludki to odniosły go babie, a swego na powrót zabrały.
Dopieroż radość była i uciecha! Nasmażyła baba jajecznicy coś z dziesięciu jaj, zaprosiła sąsiadkę na nią, jeszcze i kukiełkę216 pod popiołem upiekła – tak jej dziękowała.
Wyrósł potem ten Jaśko na słusznego chłopca, ale zawsze dziki był, od ludzi uciekał, po lasach i po górach się włóczył, a precz powiadał, jakie to on skarby, jakie dziwy u tych ludków pod ziemią widział. Ludzie go też za głupiego mieli, a tej mowie bynajmniej nie wierzyli; i tak zostało.
Tymczasem Podziomek prędko się z bólu wylizał. Krasnoludki znają różne zioła i cudowne maści. Jakoż go zaczęli okładać, nakadzać, smarować, to pokrzykiem217, to komarzym sadłem, to pajęczą żółcią, tak go i wyleczyli.
Król Błystek lubił Podziomka tego, w łasce swojej go miał i litościwym okiem patrzył na wiecznie głodnego.
I Podziomek bardzo też króla miłował i często siadywał u nóg królewskich, to własnym oddechem rozgrzewając mu zziębnięte nogi, to piosenki na fujarce grając, od których jakby cieplej nieco czyniło się w Kryształowej Grocie.
Ale kiedy o żywność chodziło, zapominał Podziomek o wszystkim, chleb tylko na myśli mając, a do miski i łyżki nikomu nie dając przystępu przed sobą. Gdy mu się kto w tym przeciwił218, wtedy w srogą złość wpadał i gotów był sam przeciw całej drużynie stanąć.
Jednego dnia robi się okrutny hałas.
Podziomek napadł szafarza219, iż mu ten, jako i inszym220, tylko trzy ziarnka grochu na cały dzień dał, i nie dość że go poturbował srodze, jeszcze sam na skargę do króla szedł, że mu się krzywda dzieje.
Odprawił go król, mówiąc, że jedno prawo dla wszystkich być musi; aliści Podziomek tym bardziej burzyć się zaczął.
– Kiedy tak – powiada – kiedy tu dla mnie sprawiedliwości nie ma, to ja na ziemię idę! U lada baby lepszy tam wikt221 znajdę niż tu na królewskim stole!
Więc insi222 ze śmiechem:
– Idź, idź, niedojadku jakiś! Jednej gęby mniej będzie na te ciężkie czasy!
Bo myśleli, że żarty.
A Podziomek:
– Żebyście wiedzieli, że pójdę!
Więc ci znów ze śmiechem:
– A przynieśże nam wieści o wiośnie, kiedyś taki zuch!
Na to Podziomek:
– Żebyście wiedzieli, że przyniosę!
I podpasał opończę rzemieniem, fujarkę za pazuchę zatknął, królowi się pokłonił, fajkę nałożył i ruszył ku wyjściu.
Бесплатно
Установите приложение, чтобы читать эту книгу бесплатно
О проекте
О подписке