W kilka dni później książę Ramzes został wezwany przed oblicze najczcigodniejszej matki swojej, Nikotris, która była drugą żoną faraona, ale dziś największą panią w Egipcie.
Bogowie nie omylili się, powołując ją na rodzicielkę króla. Była to osoba wysoka, dość pełna i pomimo czterdziestu lat, jeszcze piękna. Nade wszystko w oczach, twarzy i całej postaci jej był taki majestat, że nawet gdy szła samotna, w skromnej szacie kapłanki, ludzie schylali przed nią głowy.
Dostojna pani przyjęła syna w gabinecie wyłożonym fajansowymi płytami. Siedziała na inkrustowanym krześle, pod palmą. U jej nóg, na stołeczku, leżał mały piesek; z drugiej strony klęczała czarna niewolnica z wachlarzem. Królewska małżonka miała na sobie muślinowy płaszcz, haftowany złotem, a na peruce obrączkę ozdobioną klejnotami w formie lotosu.
Kiedy książę nisko ukłonił się, piesek obwąchał go i znowu położył się, a pani skinąwszy głową zapytała:
– Z jakiegoż to powodu, Ramzesie, żądałeś ode mnie posłuchania?
– Jeszcze przed dwoma dniami, matko.
– Wiedziałam, że jesteś zajęty. Ale dziś oboje mamy czas, i mogę cię wysłuchać.
– Tak mówisz do mnie, matko, jakby owionął mnie nocny wiatr pustyni, i już nie mam odwagi przedstawić ci mojej prośby.
– Więc zapewne chodzi o pieniądze?
Ramzes zmieszany spuścił głowę.
– Dużo ci też potrzeba?
– Piętnaście talentów…
– O bogowie! – zawołała pani – wszak parę dni temu wypłacono ci dziesięć talentów ze skarbu. Przejdź się, moja dziewczynko, po ogrodzie, musisz być zmęczona – rzekła monarchini do czarnej niewolnicy. Gdy zaś zostali oboje z synem, zapytała księcia:
– Więc twoja Żydówka jest aż tak wymagająca?
Ramzes zarumienił się, ale podniósł głowę.
– Wiesz, matko, że tak nie jest – odparł. – Ale obiecałem nagrodę wojsku i… nie mogę jej wypłacić!…
Królowa przypatrywała mu się ze spokojną dumą.
– Jak to niedobrze – odezwała się po chwili – kiedy syn robi postanowienia, nie naradziwszy się z matką. Właśnie, pamiętając o twoim wieku, chciałam ci dać niewolnicę fenicką, którą przysłał mi Tyr, z dziesięcioma talentami posagu. Ale ty wolałeś Żydówkę.
– Podobała mi się. Tak pięknej nie ma między twymi służebnicami, matko, ani nawet między kobietami jego świątobliwości…
– Ależ to Żydówka!…
– Nie uprzedzaj się, matko, błagam cię… To jest fałsz, że Żydzi jedzą wieprzowinę i zabijają koty…
Dostojna pani uśmiechnęła się.
– Mówisz jak chłopiec z najniższej szkoły kapłańskiej – odparła, wzruszając ramionami – a zapominasz o tym, co powiedział Ramzes Wielki: „Lud żółty jest liczniejszym i bogatszym od nas; działajmyż przeciw niemu, lecz ostrożnie, aby nie stał się jeszcze silniejszym…” Nie sądzę więc, ażeby dziewczyna z tego ludu była właściwa na pierwszą kochankę następcy faraona.
– Czyliż słowa Ramzesa mogą odnosić się do córki nędznego dzierżawcy!… – zawołał książę. – Gdzie wreszcie są ci Żydzi u nas?… Trzy wieki temu jak opuścili Egipt, a dzisiaj tworzą śmieszne państwo, rządzone przez kapłanów…
– Widzę – odpowiedziała dostojna pani, z lekka marszcząc brwi – że twoja kochanka nie traci czasu… Bądź ostrożny, Ramzesie!… Pamiętaj, że wódz ich, Messu73, jest to kapłan zdrajca, którego w naszych świątyniach po dziś dzień przeklinają… Pamiętaj, że Żydzi wynieśli więcej skarbów z Egiptu, aniżeli była warta praca ich kilku pokoleń: zabrali nam nie tylko złoto, ale i wiarę w Jedynego i nasze święte prawa, które dziś ogłaszają za własne. Nareszcie wiedz o tym – dodała z mocą – że córki tego ludu wolą śmierć aniżeli łoże obcego człowieka. A jeżeli oddają się, nawet nieprzyjacielskim wodzom, to chyba w tym celu, ażeby albo zjednać ich dla swojej polityki, albo zabić…
– Wierz mi, matko, że wszystkie te wieści rozgłaszają kapłani. Nie chcą oni dopuścić do podnóżka tronu ludzi innej wiary, którzy mogliby służyć faraonowi przeciw nim…
Monarchini podniosła się z krzesła i założywszy ręce na piersiach, ze zdumieniem przypatrywała się synowi.
– Więc to prawda, co mi mówiono, że jesteś wrogiem kapłanów – rzekła. – Ty, ich ukochany uczeń?…
– Jeszcze muszę mieć ślady ich kijów na plecach!… – odparł książę.
– Ależ twój dziad, a mój ojciec, mieszkający z bogami, Amenhotep, był arcykapłanem i posiadał rozległą władzę w kraju.
– Właśnie dlatego, że mój dziad był władcą i ojciec jest nim, ja nie mogę znieść władzy Herhora…
– Na to stanowisko wprowadził go twój dziad, święty Amenhotep…
– A ja go strącę.
Matka wzruszyła ramionami.
– I to ty – odezwała się ze smutkiem – chcesz dowodzić korpusem?… Ależ ty jesteś rozpieszczona dziewczyna, nie mąż i wódz…
– Jak to?… – przerwał książę, z trudnością powstrzymując się od wybuchu.
– Nie poznaję syna mego… Nie widzę w tobie przyszłego pana Egiptu!… Dynastia w twojej osobie będzie jak nilowe czółno bez steru… Wypędzisz z dworu kapłanów, a któż ci zostanie?… Kto będzie twoim okiem w Dolnym i Górnym kraju, kto za granicą?… A przecież faraon musi widzieć wszystko, na cokolwiek pada boski promień Ozyrysa…
– Kapłani będą moimi sługami, nie ministrami…
– Oni też są najwierniejszymi sługami. Dzięki ich modłom ojciec twój panuje trzydzieści trzy lat i unika wojen, które mogłyby być zgubnymi…
– Dla kapłanów.
– Dla faraona, dla państwa!… – przerwała. – Czy ty wiesz, co się dzieje z naszym skarbem, z którego w jednym dniu bierzesz dziesięć talentów, a żądasz jeszcze piętnastu?… Czy wiesz, że gdyby nie ofiarność kapłanów, którzy dla skarbu nawet bogom zabierają prawdziwe klejnoty, a podsuwają sztuczne, czy wiesz, że dobra królewskie byłyby już w rękach Fenicjan?…
– Jedna szczęśliwa wojna zaleje nasze kasy jak przybór Nilu nasze pola.
Wielka pani roześmiała się.
– Nie – rzekła – ty, Ramzesie, jesteś jeszcze takim dzieckiem, że nawet nie można poczytywać za grzech twoich słów bezbożnych. Proszę cię, zajmij się greckimi pułkami i jak najprędzej pozbądź się żydowskiej dziewczyny, a politykę zostaw… nam…
– Dlaczego mam pozbyć się Sary?
– Bo gdybyś miał z nią syna, mogłyby powstać zawikłania w państwie, które i tak ma dość kłopotów. Na kapłanów – dodała pani – możesz gniewać się, byleś ich publicznie nie obrażał. Oni wiedzą, że trzeba wiele wybaczyć następcy tronu, osobliwie jeżeli ma tak burzliwy charakter. Ale czas uspokoi wszystko, na chwałę dynastii i pożytek państwu.
Książę rozmyślał. Nagle odezwał się.
– Więc nie mogę rachować na pieniądze ze skarbu?
– W żadnym razie. Wielki pisarz już dziś musiałby wstrzymać wypłaty, gdybym mu nie dała czterdziestu talentów, które mi Tyr przysłał.
– I co ja zrobię z wojskiem!… – mówił książę, niecierpliwie trąc czoło.
– Oddal Żydówkę i poproś kapłanów… Może ci pożyczą.
– Nigdy!… Wolę wziąć od Fenicjan.
Pani wstrząsnęła głową.
– Jesteś erpatrem, rób, jak chcesz… Ale ostrzegam cię, że musisz dać duży zastaw, a Fenicjanin, gdy raz stanie się twoim wierzycielem, już cię nie puści. Oni są podstępniejsi od Żydów.
– Na pokrycie takich długów wystarczy cząstka mego dochodu.
– Zobaczymy. Szczerze chciałabym ci pomóc, ale nie mam… – mówiła pani, ze smutkiem rozkładając ręce. – Czyń więc, jak ci wypada, ale pamiętaj, że Fenicjanie w naszych majątkach są jak szczury w spichlerzach: gdy jeden wciśnie się przez szczelinę, inni przyjdą za nim.
Ramzes ociągał się z wyjściem.
– Czy jeszcze powiesz mi co? – zapytała.
– Chciałbym tylko zapytać… Moje serce domyśla się, że ty, matko, masz jakieś plany względem mnie. Jakie?…
Monarchini pogłaskała go po twarzy.
– Jeszcze nie teraz, jeszcze nie teraz!… Dziś jesteś swobodnym jak każdy młody szlachcic w tym kraju, więc korzystaj… Ale, Ramzesie, przyjdzie czas, że będziesz musiał pojąć małżonkę, której dzieci będą książętami krwi królewskiej, a syn twoim następcą. O tych czasach ja myślę…
– I co?…
– Jeszcze nic określonego. W każdym razie mądrość polityczna mówi mi, że twoją małżonką powinna być córka kapłana…
– Może Herhora?… – zawołał książę ze śmiechem.
– Cóż by w tym było nagannego? Herhor bardzo prędko zostanie arcykapłanem w Tebach, a jego córka ma dopiero lat czternaście.
– I zgodziłaby się zająć przy mnie miejsce Żydówki?… – z ironią zapytał Ramzes.
– Musiałbyś się postarać, ażeby ci zapomniano dzisiejszy błąd.
– Całuję stopy twoje, matko, i odchodzę – rzekł Ramzes, chwytając się za głowę. – Tyle tu słyszałem dziwnych rzeczy, że zaczynam się bać, ażeby Nil nie popłynął w stronę katarakt albo piramidy nie przeszły na pustynię wschodnią.
– Nie bluźnij, dziecko moje – szepnęła pani, z trwogą patrząc na syna. – W tym kraju widywano dziwniejsze cuda…
– Czy nie te – spytał z gorzkim uśmiechem syn – że ściany królewskiego pałacu podsłuchiwały swoich panów?
– Widywano śmierć faraonów po kilkumiesięcznym panowaniu i upadki dynastii, które rządziły dziewięcioma narodami.
– Bo ci faraonowie dla kadzielnicy zapomnieli o mieczu – odparł książę.
Ukłonił się i wyszedł.
W miarę jak kroki następcy cichły w ogromnym przysionku, twarz dostojnej pani mieniła się: miejsce majestatu zająła boleść i trwoga, a w wielkich oczach błysnęły łzy.
Pobiegła przed posąg bogini, uklękła i nasypawszy indyjskiego kadzidła na węgle zaczęła mówić:
– O Izis74 – Izis – Izis – po trzykroć wymawiam imię twoje. O Izis, która rodzisz węże, krokodyle i strusie, po trzykroć niech będzie pochwalone imię twoje… O Izis, która chronisz ziarna zbożowe od zabójczych wichrów, a ciała ojców naszych od niszczącej pracy czasu, o Izis, ulituj się i chroń mojego syna… Po trzykroć niech będzie wymawiane imię twoje i tu… i tam… i tam… I dziś, i zawsze, i na wieki wieków, dopóki świątynie naszych bogów będą przeglądały się w wodzie Nilu.
Modląc się tak i łkając, monarchini pochyliła się i dotknęła czołem ziemi. A w tej chwili rozległ się nad nią cichy szept:
– Głos sprawiedliwego zawsze jest wysłuchany.
Dostojna pani zerwała się i pełna zdumienia zaczęła oglądać się dokoła. Ale w pokoju nie było nikogo. Tylko ze ścian patrzyły na nią malowane kwiaty, a znad ołtarza posąg bogini, pełen nadziemskiego spokoju.
Książę wrócił do swojej willi stroskany i wezwał Tutmozisa.
– Musisz mnie – rzekł Ramzes – nauczyć, jak dostaje się pieniądze…
– Aha!… – roześmiał się elegant. – Oto jest mądrość, której nie uczą w najwyższych szkołach kapłańskich, ale w której ja mógłbym zostać prorokiem…
– Tam wykładają, ażeby nie pożyczać pieniędzy – wtrącił książę.
– Gdybym nie lękał się, ażeby warg moich nie splamiła bezbożność, powiedziałbym, że niektórzy kapłani marnują czas… Biedni ludzie, chociaż święci!… Nie jedzą mięsa, poprzestają na jednej żonie albo całkiem unikają kobiet i – nie wiedzą: co to jest pożyczać… Jestem kontent, Ramzesie – prawił Tutmozis – że ten rodzaj mądrości poznasz przy moich radach. Już dziś rozumiesz, jakich cierpień staje się źródłem brak pieniędzy. Człowiek potrzebujący pieniędzy nie ma apetytu, zrywa się przez sen, na kobiety patrzy ze zdziwieniem, jakby pytał: na co one są? W najchłodniejszej świątyni biją mu ognie do twarzy, a w największy upał, wśród pustyni, czuje dreszcz chłodu. Patrzy przed siebie jak obłąkany, nie słyszy, co do niego mówią, najczęściej chodzi w przekręconej peruce, której zapomniał napoić wonnościami, a uspokaja się tylko przy dzbanie mocnego wina, i to na krótko. Bo ledwie nieborak odzyska zmysły, znowu zaczyna czuć, jakby mu się ziemia rozstępowała pod nogami.
Widzę to – ciągnął elegant – po twoim niespokojnym chodzie i bezładnym wyrzucaniu rękoma, że w tej chwili doznajesz rozpaczy z powodu braku pieniędzy. Wkrótce jednak doznasz innych uczuć, jak gdyby ci zdjęto z piersi wielkiego sfinksa. Później ulegniesz słodkiemu stanowi zapomnienia o swoich poprzednich kłopotach i teraźniejszych wierzycielach, a potem…
Бесплатно
Установите приложение, чтобы читать эту книгу бесплатно
О проекте
О подписке