Читать бесплатно книгу «Faraon» Болеслава Пруса полностью онлайн — MyBook

Taki złowrogi układ gwiazd, jaki dziś cięży nad Egiptem, zdarzył się pierwszy raz za dynastii czternastej147, kiedy wasz kraj zdobyli i złupili Hyksosi. Trzeci raz powtórzy się on za pięćset lub sześćset lat od strony Asyrii i ludu Paras148 149, który mieszka na wschód od Chaldei.

Kapłani słuchali przerażeni. Herhor był blady, Pentuerowi wypadła z rąk tabliczka. Mefres ujął wiszący na piersiach amulet i modlił się zeschłymi wargami.

– Strzeżcie się więc Asyrii – ciągnął Chaldejczyk – bo dziś jej godzina. Okrutny to lud!… gardzi pracą, żyje wojną. Zwyciężonych wbija na pale lub obdziera ze skóry, niszczy zdobyte miasta, a ludność uprowadza w niewolę. Odpoczynkiem ich jest polować na srogie zwierzęta, a zabawą – strzelać z łuku do jeńców lub wyłupywać im oczy. Cudze świątynie zamieniają w gruzy, naczyniami bogów posługują się przy swych ucztach, a kapłanów i mędrców robią swoimi błaznami. Ozdobą ich ścian są skóry żywych ludzi, a ich stołu – zakrwawione głowy nieprzyjaciół.

Gdy Chaldejczyk umilknął, odezwał się czcigodny Mefres:

– Wielki proroku, rzuciłeś strach na dusze nasze, a nie wskazujesz ratunku. Może być, i z pewnością tak jest, skoro mówisz, że losy przez pewien czas będą dla nas niełaskawe; lecz – jakże tego uniknąć? Są w Nilu miejsca niebezpieczne, z których żadna łódź nie ocali się; toteż mądrość sterników omija groźne wiry. Toż samo z nieszczęściami narodów. Naród jest czółnem, a czas rzeką, którą w pewnych epokach mącą wiry. Jeżeli zaś drobna skorupa rybacza umie wywinąć się od klęski, dlaczego miliony ludu nie mogłyby w podobnych warunkach ujść zagłady?

– Mądre są słowa twoje – odparł Beroes – ale tylko w pewnej części potrafię na nie odpowiedzieć.

– Miałżebyś nie znać wszystkiego, co się stanie? – zapytał Herhor.

– Nie pytaj mnie o to, co wiem, a czego nie mogę powiedzieć. Najważniejszą rzeczą dla was jest utrzymać dziesięcioletni pokój z Asyrią, a to leży w granicy waszych sił.

Asyria jeszcze boi się was, nic nie wie o zbiegu złych losów nad waszym krajem i chce rozpocząć wojnę z ludami Północy i Wschodu, które siedzą dokoła morza. Przymierze więc z nią moglibyście zawrzeć dzisiaj…

– Na jakich warunkach? – wtrącił Herhor.

– Na bardzo dobrych. Asyria odstąpi wam ziemię izraelską aż do miasta Akka150 i kraj Edom151 aż do miasta Elath152. Zatem bez wojny granice wasze posuną się o dziesięć dni marszu na północ i dziesięć dni na wschód.

– A Fenicja?… – spytał Herhor.

– Strzeżcie się pokusy!… – zawołał Beroes. – Gdyby dziś faraon wyciągnął rękę po Fenicję, za miesiąc armie asyryjskie, przeznaczone na północ i wschód, zwróciłyby się na południe, a przed upływem roku konie ich pławiłyby się w Nilu…

– Ależ Egipt nie może wyrzec się wpływu na Fenicją! – przerwał z wybuchem Herhor.

– Gdyby się nie wyrzekł, sam przygotowałby własną zgubę – mówił Chaldejczyk. – Zresztą, powtarzam słowa najwyższego kolegium: „Powiedz Egiptowi – nakazywali bracia z Babilonu – ażeby na dziesięć lat przytulił się do swej ziemi jak kuropatwa, bo czyha na niego jastrząb złych losów. Powiedz, że my, Chaldejczycy, nienawidzimy Asyryjczyków bardziej niż Egipcjanie, gdyż znosimy ciężar ich władzy; lecz mimo to zalecamy Egiptowi pokój z tym ludem krwiożerczym. Dziesięć lat – mały to przeciąg czasu, po którym możecie nie tylko odzyskać dawne pozycje, ale i nas ocalić.”

– To prawda! – rzekł Mefres.

– Rozważcie tylko – ciągnął Chaldejczyk. – Jeżeli Asyria z wami będzie prowadziła wojnę, pociągnie Babilon, który brzydzi się wojną, wyczerpie nasze bogactwa i zatrzyma pracę mądrości. Choćbyście nie ulegli, kraj wasz na długie lata będzie zniszczony i straci nie tylko dużo ludności, ale i te ziemie urodzajne, które bez waszych starań piasek zasypałby w ciągu roku.

– To rozumiemy – wtrącił Herhor – i dlatego nie myślimy zaczepiać Asyrii. Ale Fenicja…

– Cóż wam szkodzi – mówił Beroes – że asyryjski rozbójnik ściśnie fenickiego złodzieja? Na tym zyskają nasi i wasi kupcy. A jeżeli zechcecie posiadać Fenicjan, pozwólcie, ażeby osiedlali się na waszych brzegach. Jestem pewny, że najbogatsi z nich i najzręczniejsi uciekną spod władzy Asyryjczyków.

– Cóż by się stało z naszą flotą, gdyby Asyria osiedliła się w Fenicji? – pytał Herhor.

– Nie jest to naprawdę wasza flota, tylko fenicka – odparł Chaldejczyk. – Gdy więc zabraknie wam tyryjskich i sydońskich statków, zaczniecie budować własne i ćwiczyć Egipcjan w sztuce żeglarskiej. Jeżeli będziecie mieli rozum i dzielny charakter, wydrzecie Fenicjanom handel na całym zachodzie…

Herhor machnął ręką.

– Powiedziałem, co mi kazano – rzekł Beroes – a wy czyńcie, co wam się podoba. Lecz pamiętajcie, że ciąży nad wami dziesięć lat złowrogich.

– Zdaje mi się, święty mężu – wtrącił Pentuer – że mówiłeś i o klęskach wewnętrznych, jakie grożą Egiptowi w przyszłości. Co to będzie?… jeżeli raczysz odpowiedzieć słudze twemu.

– O to nie pytajcie mnie. Te rzeczy lepiej powinniście znać aniżeli ja, człowiek obcy. Przezorność odkryje wam chorobę, a doświadczenie poda lekarstwa.

– Lud jest strasznie uciskany przez wielkich! – szepnął Pentuer.

– Pobożność upadła!… – rzekł Mefres.

– Jest wielu ludzi, którzy wzdychają do wojny za granicą – dodał Herhor. – Ja zaś od dawna widzę, że jej prowadzić nie możemy. Chyba za dziesięć lat…

– Więc zawrzecie traktat z Asyrią? – spytał Chaldejczyk.

– Amon, który zna moje serce – mówił Herhor – wie, jak mi podobny traktat jest obmierzły… Tak jeszcze niedawno nędzni Asyryjczycy płacili nam daniny!… Lecz jeżeli ty, ojcze święty, i najwyższe kolegium mówicie, że losy są przeciwko nam, musimy zawrzeć traktat…

– Prawda, że musimy!… – dodał Mefres.

– W takim razie zawiadomcie kolegium w Babilonie o postanowieniu, a oni sprawią, że król Assar153 przyśle do was poselstwo. Ufajcie mi, że układ ten jest bardzo korzystny: bez wojny zwiększacie swoje posiadłości!… Wreszcie – rozmyślało nad nim nasze kolegium kapłańskie.

– Oby spadły na was wszelkie błogosławieństwa: dostatki, władza i mądrość – rzekł Mefres. – Tak, trzeba dźwignąć nasz stan kapłański, a ty, święty mężu Beroesie, pomożesz nam.

– Trzeba nade wszystko ulżyć nędzy ludu – wtrącił Pentuer.

– Kapłani… lud!… – mówił jakby do siebie Herhor. – Tu przede wszystkim trzeba powściągnąć tych, którzy pragną wojny… Prawda, że jego świątobliwość faraon jest za mną, i zdaje mi się, żem pozyskał niejaki wpływ na serce dostojnego następcy (oby żyli wiecznie!). Ale Nitager, któremu wojna jest potrzebna jak rybie woda… Ale naczelnicy wojsk najemnych, którzy dopiero podczas wojny coś znaczą u nas… Ale nasza arystokracja, która myśli, że wojna spłaci fenickie długi, a im przyniesie majątek…

– Tymczasem rolnicy upadają pod nawałem prac, a robotnicy publiczni burzą się z powodu zdzierstwa przełożonych – wtrącił Pentuer.

– Ten zawsze swoje! – mówił zadumany Herhor. – Myśl ty sobie, Pentuerze, o chłopach i robotnikach, ty, Mefresie, o kapłanach. Nie wiem, co wam się uda zrobić, ale ja – przysięgam, że gdyby mój własny syn pchał Egipt do wojny, zetrę własnego syna.

– Tak uczyń – rzekł Chaldejczyk. – Zresztą, kto chce, niech toczy wojnę, byle nie w tych stronach, gdzie może zetknąć się z Asyrią.

Na tym posiedzenie zakończyło się. Chaldejczyk włożył szarfę na ramię i zasłonę na twarz, Mefres i Herhor stanęli po obu stronach jego, a za nimi Pentuer, wszyscy zwróceni do ołtarza.

Gdy Beroes skrzyżowawszy ręce na piersiach szeptał, w podziemiu zaczął się znowu niepokój i było słychać niby daleki zgiełk, który zdziwił asystentów. Wówczas mag odezwał się głośno:

– Baralanensis, Baldachiensis, Paumachiae, wzywam was, abyście byli świadkami naszych układów i wspierali nasze zamiary…

Rozległ się dźwięk trąb tak wyraźny, że Mefres schylił się do ziemi, Herhor obejrzał się zdziwiony, a Pentuer ukląkł, zaczął drżeć i zasłonił uszy.

Purpurowa kotara na ołtarzu zachwiała się, a jej fałdy przybrały taką formę, jak gdyby spoza niej chciał wyjść człowiek.

– Bądźcie świadkami – wołał zmienionym głosem Chaldejczyk – niebieskie i piekielne moce. A kto by nie dotrzymał umowy albo zdradził jej tajemnicę, niech będzie przeklęty…

– „Przeklęty!…” – powtórzył jakiś głos.

– I zniszczony…

– „I zniszczony…”

– W tym widzialnym i tamtym niewidzialnym życiu. Przez niewysłowione imię Jehowa, na dźwięk którego ziemia drży, morze cofa się, ogień gaśnie, rozkładają się elementy natury…

W jaskini zapanowała formalna burza. Dźwięki trąb mieszały się z odgłosem jakby dalekich piorunów. Zasłona ołtarza prawie poziomo uniosła się i poza nią, wśród migotliwych błyskawic, ukazały się dziwne twory, na poły ludzkie, na poły roślinne i zwierzęce, skłębione i pomieszane.

Nagle wszystko ucichło i Beroes z wolna wzniósł się w powietrze, ponad głowy trzech asystujących kapłanów.

O godzinie ósmej z rana harrańczyk Phut wrócił do fenickiego zajazdu „Pod Okrętem”, gdzie już znalazły się jego worki i skrzynia zabrana przez złodziei. Zaś w kilka minut po nim przyszedł zaufany sługa Asarhadona, którego gospodarz zaprowadził do piwnicy i krótko spytał:

– Cóż?…

– Byłem przez całą noc – odparł sługa – na placu, gdzie jest świątynia Seta. Około dziesiątej wieczorem, z ogrodu, który leży o pięć posesji dalej aniżeli dom „Zielonej Gwiazdy”, wyszło trzech kapłanów. Jeden z nich, z czarną brodą i włosami, skierował stopy swoje przez plac, do świątyni Seta. Pobiegłem za nim, ale zaczęła padać mgła i zginął mi z oczu. Czy wrócił pod „Zieloną Gwiazdę” i kiedy – nie wiem.

Gospodarz zajazdu, wysłuchawszy sprawozdania, stuknął się w czoło i zaczął mruczeć do siebie:

– Więc mój harrańczyk, jeżeli ubiera się w strój kapłana i chodzi do świątyni, musi być kapłanem. A jeżeli nosi brodę i włosy, musi być kapłanem chaldejskim. A jeżeli po kryjomu widuje się z tutejszymi kapłanami, więc jest w tym jakieś szelmostwo. Nie powiem o tym policji, bo mógłbym złapać się. Ale zawiadomię którego z wielkich Sydończyków, bo może być w tym interes do zrobienia, jeżeli nie dla mnie, to dla naszych.

Niedługo wrócił inny posłaniec, Asarhadon i z tym zeszedł do piwnicy i usłyszał następną relację:

– Przez całą noc stałem naprzeciw domu pod „Zieloną Gwiazdą”. Harrańczyk tam był, upił się i wyrabiał takie krzyki, że aż policjant upominał odźwiernego…

– Hę?… – spytał gospodarz. – Harrańczyk był pod „Zieloną Gwiazdą” przez całą noc i ty go widziałeś?

– I nie tylko ja, ale policjant…

Asarhadon sprowadził pierwszego sługę i każdemu z nich kazał powtórzyć jego opowiadanie. Powtórzyli wiernie, każdy swoje. Z czego wynikło, że Phut harrańczyk przez całą noc bawił się pod „Zieloną Gwiazdą” ani na chwilę nie opuszczając jej, a jednocześnie – że późnym wieczorem szedł do świątyni Seta, z której nie wracał.

– O!… – mruczał Fenicjanin – w tym wszystkim kryje się bardzo wielkie szelmostwo… Muszę czym prędzej zawiadomić starszych gminy fenickiej, że ten Hetyta umie bywać jednocześnie w dwu miejscach. Zarazem poproszę go, ażeby wyniósł się z mego zajazdu… Nie lubię takich, którzy mają dwie postacie: jedną swoją, drugą na zapas. Bo taki człowiek jest albo wielki złodziej, albo czarownik, albo spiskowiec.

Ponieważ Asarhadon lękał się tych rzeczy, więc przeciw czarom zabezpieczył się modlitwami do wszystkich bogów, jacy ozdabiali jego szynkownię. Potem pobiegł do miasta, gdzie zawiadomił o fakcie starszego gminy fenickiej i starszego cechu złodziei. Nareszcie wróciwszy do domu wezwał dziesiętnika policji i oświadczył mu, że Phut może być człowiekiem niebezpiecznym. W końcu zażądał od harrańczyka, ażeby opuścił jego zajazd, któremu nie przynosi zysków, tylko podejrzenia i straty.

Phut chętnie zgodził się na propozycją i oświadczył gospodarzowi, że jeszcze dzisiejszego wieczora odpłynie do Tebów.

„Bodajżeś stamtąd nie wrócił!… – pomyślał gościnny gospodarz. – Bodajeś zgnił w kopalniach albo wpadł do rzeki na pastwę krokodylom.”

Бесплатно

4.44 
(9 оценок)

Читать книгу: «Faraon»

Установите приложение, чтобы читать эту книгу бесплатно