Woda Nilu już odrobinę opadła i poczęła robić się przezroczystą jak kryształ. Ale jeszcze cały kraj wyglądał niby zatoka morska gęsto usiana wyspami, na których wznosiły się budynki, ogrody warzywne i owocowe, a gdzieniegdzie kępy drzew wielkich, służących do ozdoby.
Dokoła wszystkich tych wysp widać było żurawie z kubłami, za pomocą których nadzy ludzie miedzianej barwy, w brudnych przepaskach i czepkach, czerpali wodę z Nilu i kolejno wlewali ją do coraz wyżej położonych studzien.
Szczególniej jedna taka miejscowość odbiła się w pamięci Ramzesa. Był to stromy pagórek, na którego zboczu pracowały trzy żurawie: jeden wlewał wodę z rzeki do studni najniższej; drugi czerpał z najniższej i podnosił o parę łokci wyżej, do studni średniej; trzeci ze średniej przelewał wodę w studnię najwyższą, położoną już na szczycie pagórka. Tam zaś kilku równie nagich ludzi czerpało wodę konwiami i polewało zagony jarzyn albo za pomocą ręcznych sikawek skrapiało drzewa.
Ruchy żurawi, zniżających się i podnoszących, nachylenia kubłów, wytryski sikawek były tak rytmiczne, że ludzi, którzy je wywoływali, można było uważać za automaty. Żaden z nich nie przemówił do swego sąsiada, nie zmienił miejsca, nie obejrzał się, tylko pochylał się i wyprostowywał zawsze w ten sam sposób od rana do wieczora, od miesiąca do miesiąca, a zapewne od dzieciństwa do śmierci.
„I to takie twory – myślał książę, patrząc na pracę rolników – takie twory chcą zrobić mnie wykonawcą swoich przywidzeń!… Jakich zmian mogą oni żądać w państwie? Chyba, ażeby ten, kto czerpie wodę do niższej studni, przeszedł do wyższej albo zamiast polewać grzędy kubłem, skrapiał drzewa sikawką?…”
Gniew bił mu do głowy, a upokorzenie przygniatało go na myśl, że on, następca tronu, dzięki bajkom takich oto istot, całe życie kiwających się nad studniami mętnej wody, nie został namiestnikiem!
W tej chwili usłyszał między drzewami cichy szelest i – delikatne ręce oparły się na jego ramionach.
– Cóż, Saro? – spytał książę, nie odwracając głowy.
– Smutny jesteś, panie mój?… – odparła. – Nie tyle ucieszył się Mojżesz widokiem ziemi obiecanej, ile ja, gdyś powiedział, że sprowadzasz się tu, aby ze mną mieszkać. Lecz już dobę jesteśmy razem, a jeszcze nie widziałam twego uśmiechu. Nawet nie mówisz do mnie, ale chodzisz ponury, a w nocy nie pieścisz mnie, tylko wzdychasz.
– Mam zmartwienie.
– Powiedz mi je. Zgryzota jest jak skarb dany do przechowania. Póki strzeżemy jej sami, nawet sen ucieka od nas i dopiero wtedy robi się lżej, gdy znajdziemy drugiego stróża.
Ramzes objął ją i posadził przy sobie na ławce.
– Kiedy chłop – rzekł z uśmiechem – nie zdąży przed wylewem zebrać z pola, żona mu pomaga. Ona pomaga mu też doić krowy, nosi mu jadło za dom, myje go, gdy wróci od pracy. Stąd urosła wiara, że kobieta może ulżyć kłopotów mężczyźnie.
– Ty w to nie wierzysz, panie?…
– Książęcym troskom – odparł Ramzes – nie poradzi kobieta, nawet tak mądra i władna jak moja matka…
– Przebóg! jakież one są, powiedz mi? – nalegała Sara, tuląc się do ramienia następcy. – Według naszych podań, Adam opuścił raj dla Ewy; a przecie on był chyba największym królem najpiękniejszego królestwa…
Książę zamyślił się, po chwili zaczął:
– I nasi mędrcy uczą, że niejeden mężczyzna wyrzekł się dostojeństw dla kobiety. Ale nie słychać, ażeby który zyskał co wielkiego przez kobietę; chyba jaki wódz, któremu faraon oddał córkę wraz z dużym posagiem i urzędem. Ale pomóc do wydźwignięcia się czy to na wyższe stanowisko, czy choćby tylko z kłopotów, kobieta nie potrafi.
– Bo może nie kocha jak ja ciebie, panie… – szepnęła Sara.
– Wiem, że mnie kochasz na podziw… Nigdy nie żądałaś ode mnie darów ani opiekowałaś się takimi, którzy nie wahają się szukać kariery nawet pod łóżkami kochanek książęcych. Jesteś łagodniejsza od jagnięcia i cicha jak noc nad Nilem; pocałunki twoje są jak wonności z kraju Punt, a uścisk twój słodki jak sen strudzonego. Nie mam miary na twoją piękność ani słów na zalety. Jesteś dziwowiskiem między kobietami, których wargi są pełne niepokoju, a miłość kosztuje drogo. Lecz przy całej doskonałości swojej, w czym ty możesz ulżyć mym troskom? Czy sprawisz, aby jego świątobliwość zrobił wielką wyprawę na Wschód, a mnie mianował wodzem? Czy dasz mi choć aby korpus Menfi, o który prosiłem, albo uczynisz mnie w imieniu faraona rządcą nad Dolnym Egiptem? A czy sprawisz, aby wszyscy poddani jego świątobliwości myśleli i czuli jak ja, jego najwierniejszy?…
Sara spuściła ręce na kolana i smutnie szeptała:
– To prawda, że nie mogę… Nic nie mogę!…
– Owszem, wiele możesz… możesz mnie rozweselić – odparł uśmiechając się Ramzes. – Wiem, że uczyłaś się tańczyć i grać. Zdejm więc te powłóczyste szaty, które przystoją kapłankom pilnującym ognia, i ubierz się w przejrzysty muślin, jak… tancerki fenickie… I tak tańcz, i tak mnie pieść jak one…
Sara schwyciła go za ręce i z płomieniami w oczach krzyknęła:
– Ty wdajesz się z takimi wszetecznicami?… Powiedz… niech się dowiem o mojej nędzy… A potem odeślij mnie do ojca, w naszą dolinę pustynną, w której obym cię nie była ujrzała!…
– No, no… uspokój się – mówił książę, bawiąc się jej włosami. – Muszę przecież widywać tancerki, jeżeli nie przy ucztach, to na uroczystościach królewskich albo podczas nabożeństw w świątyni. Ale one wszystkie razem nie obchodzą mnie tyle co ty jedna, wreszcie… któraż z nich mogłaby dorównać tobie? Ty masz ciało jak posąg Izydy rzeźbiony z kości słoniowej, a z tamtych każda ma jakąś skazę. Jedne są zbyt tłuste, inne mają chude nogi albo brzydkie ręce, a jeszcze inne noszą przyprawne112 włosy. Któraż z nich jest jak ty?… Gdybyś była Egipcjanką, wszystkie świątynie ubiegałyby się, aby posiadać cię za przodownicę swych chórów. Co mówię, gdybyś teraz ukazała się w Memfisie w przejrzystej sukni, kapłani pogodziliby się z tobą, byleś chciała przyjmować udział w procesjach.
– Nam, córkom Judy, nie wolno nosić nieskromnych sukien…
– Ani tańczyć, ani śpiewać?… Po cóżeś się tego uczyła?
– Tańczą nasze kobiety i dziewczęta same ze sobą, na chwałę Panu, nie zaś po to, aby w męskich sercach zasiewać ogniste ziarna pożądliwości. A śpiewamy… Zaczekaj, panie mój, ja ci zaśpiewam.
Podniosła się z ławki i odeszła w stronę domu. Wkrótce ukazała się z powrotem. Za nią młoda dziewczyna, o wylęknionych czarnych oczach, niosła arfę.
– Co to za dziewczyna? – spytał książę. – Czekaj no, ja gdzieś widziałem to spojrzenie?… Aha, kiedym tu był ostatnim razem, ta wystraszona dziewczyna przypatrywała mi się z krzaków…
– To moja krewna i służebnica, Ester – odparła Sara. – Mieszka u mnie już miesiąc, ale boi się was, panie, więc zawsze ucieka. Może być, że kiedy przypatrywała się wam spomiędzy krzaków.
– Możesz odejść, moje dziecko – rzekł książę do skamieniałej dziewczyny. A gdy skryła się za drzewami, dodał: – Ona także Żydówka?… A tenże stróż twego domu, który również patrzy na mnie jak baran na krokodyla?
– To jest Samuel, syn Ezdreasza, także mój krewny. Wzięłam go na miejsce Murzyna, któremuś, panie, dał wolność. Wszak, pozwoliłeś mi wybierać sługi?…
– Ależ tak. To już chyba i dozorca parobków jest Żydem, bo ma żółtą cerę i również patrzy tak pokornie, jak by żaden Egipcjanin nie potrafił.
– Tamten – odpowiedziała Sara – jest Ezechiel, syn Rubena, krewny mego ojca. Czy nie podoba ci się, mój panie?… To są bardzo wierni słudzy twoi.
– Czy podoba mi się! – rzekł markotny książę, bębniąc palcami w ławkę. – On nie po to tu jest, ażeby mi się podobał, lecz aby pilnował twego dobra… Nic mnie zresztą nie obchodzą ci ludzie… Śpiewaj, Saro.
Sara klękła na murawie u stóp księcia i wziąwszy na arfie parę akordów, zaczęła:
– Gdzież jest ten, który by nie miał troski? Gdzie ten, który zabierając się do snu, miałby prawo rzec: oto dzień, który spędziłem bez smutku? Gdzie człowiek, który by kładąc się do grobu powiedział: życie moje upłynęło bez boleści i trwogi jak pogodny wieczór nad Jordanem.
Lecz jakże wielu takich, którzy co dzień chleb swój oblewają łzami, a ich dom pełen westchnień.
Płacz jest pierwszym głosem człowieka na tej ziemi, a jęk ostatnim pożegnaniem. Pełen strapienia wchodzi w życie, pełen żalu zstępuje na miejsce odpoczynku, a nikt go nie pyta, gdzie by chciał zostać?
Gdzież jest ten, który nie zaznał goryczy bytu? Azali113 jest nim dziecię, którego matkę śmierć porywa, albo niemowlę, któremu przynależną pierś głód wyssał pierwej, nim zdążyło przyłożyć usta swoje?
Gdzie jest człowiek pewny losu, który niezmrużonym okiem wyglądałby swego jutra? Czy ten, co pracując na roli, wie, że nie w jego mocy jest deszcz i nie on wskazuje drogę szarańczy? Czy kupiec, który bogactwo swe oddaje wiatrom, nie wiadomo skąd przychodzącym, a życie powierza fali nad głębią, która wszystko pochłania i nic nie zwraca?
Gdzie jest człowiek bez niepokoju w duszy? Jestli114 nim myśliwiec, który goni prędką sarnę, a spotyka na swej drodze lwa śmiejącego się ze strzały? Jestli nim żołnierz, który w utrudzeniu idzie do sławy, a znajduje las ostrych włóczni i miecze ze spiżu, krwi łaknące? Jestli nim wielki król, który pod purpurą nosi ciężką zbroję, bezsennym okiem śledzi zastępy przemożnych sąsiadów, a uchem chwyta szmer kotary, aby we własnym namiocie nie powaliła go zdrada?
Przetoż serce ludzkie na każdym miejscu i o każdej porze jest przepełnione tęsknością. W pustyni grozi mu lew i skorpion, w jaskiniach smok, między kwiatami żmija jadowita. Przy słońcu chciwy sąsiad rozmyśla, jakby umniejszyć mu ziemi, w nocy przebiegły złodziej maca drzwi do jego komory. W dzieciństwie jest niedołężny, w starości pozbawiony mocy, w pełni sił okrążony niebezpieczeństwem jak wieloryb przepaścią wodną.
Przetoż, o Panie, Stworzycielu mój, ku Tobie zwraca się umęczona dusza ludzka. Tyś ją wywiódł na ten świat pełen zasadzek, Tyś w niej zaszczepił trwogę śmierci, Tyś zamknął wszelkie drogi spokoju, wyjąwszy tej, która do Ciebie prowadzi. A jak dziecię stąpać nie umiejące chwyta się szat matki, aby nie upaść, tak mizerny człowiek wyciąga ręce do Twego miłosierdzia i wydobywa się z niepewności.
Sara umilkła, książę zamyślił się i rzekł po chwili:
– Wy, Żydzi, jesteście naród posępny. Gdyby w Egipcie tak wierzono, jak uczy wasza pieśń, nikt nie śmiałby się nad brzegami Nilu. Możni ukryliby się ze strachu w podziemiach świątyń, a lud, zamiast pracować, uciekłby do jaskiń i stamtąd wyglądał zmiłowania, które by zresztą nie nadeszło.
Nasz świat jest inny: wszystko w nim można mieć, ale wszystko trzeba zrobić samemu. I nasi bogowie nie pomagają mazgajom. Schodzą na ziemię dopiero wówczas, gdy bohater, który odważył się na czyn nadludzki, wyczerpie wszystkie siły. Tak było z Ramzesem Wielkim, gdy rzucił się między dwa tysiące pięćset nieprzyjacielskich wozów, z których każdy dźwigał trzech wojowników. Dopiero wtedy nieśmiertelny ojciec Amon podał mu rękę i dokończył pogromu. Lecz gdyby, zamiast walczyć, zaczął czekać na opiekę waszego boga, już dawno nad brzegami Nilu Egipcjanin chodziłby tylko z kubłem i cegłą, a nędzni Hetyci z papirusami i kijmi115!
Dlatego, Saro, prędzej twoje wdzięki aniżeli twoja pieśń rozproszy moją troskę. Gdybym tak poczynał sobie, jak uczą żydowscy mędrcy, i czekał na pomoc z nieba, wino uciekałoby od moich ust, a kobiety od moich domów.
Nade wszystko zaś nie mógłbym być następcą faraona jak moi przyrodni bracia, z których jeden nie przejdzie pokoju bez oparcia się na dwu niewolnikach, a drugi skacze po drzewach.
Бесплатно
Установите приложение, чтобы читать эту книгу бесплатно
О проекте
О подписке