Читать бесплатно книгу «Dziady, część III» Адама Мицкевича полностью онлайн — MyBook
image

AKT I

SCENA I13

Korytarz – straż z karabinami stoi opodal – kilku więźniów młodych ze świecami wychodzą z cel swoich – północ

JAKUB

 
Czy można? – obaczym się?
 

ADOLF

 
                  Straż gorzałkę pije:
Kapral nasz.
 

JAKUB

 
                  Która biła?
 

ADOLF

 
                  Północ niedaleko.
 

JAKUB

 
Ale jak nas runt14 złowi, kaprala zasieka.
 

ADOLF

 
Tylko zgaś świecę; – widzisz – ogień w okna bije.
 

gaszą świecę

 
Runt dzieciństwo! runt musi do wrót długo pukać,
Dać hasło i odebrać, musi kluczów szukać: —
Potem – długi korytarz, – nim nas runt zacapi,
Rozbieżym się, drzwi zamkną, każdy padł i chrapi.
 

Inni więźniowie, wywołani z celi, wychodzą

ŻEGOTA

 
Dobry wieczór.
 

KONRAD

 
                  I ty tu!
 

KS. LWOWICZ

 
                  I wy tu?
 

SOBOLEWSKI

 
                  I ja tu.
 

FREJEND

 
A wiecie co, Żegoto, idziem do twej celi,
Świeży więzień dziś wstąpił do nowicyjatu15,
I ma komin; tam dobry ogień będziem mieli,
A przy tym nowość, – dobrze widzieć nowe ściany.
 

SOBOLEWSKI

 
Żegoto! a, jak się masz; – i ty tu, kochany!
 

ŻEGOTA

 
U mnie cela trzy kroki; was taka gromada.
 

FREJEND

 
Wiecie co, pójdźmy lepiej do celi Konrada.
Najdalsza jest, przytyka do muru kościoła;
Nie słychać stamtąd, choć kto śpiewa albo woła.
Myślę dziś głośno gadać i chcę śpiewać wiele;
W mieście pomyślą, że to śpiewają w kościele.
Jutro jest Narodzenie Boże. – Eh – koledzy,
Mam i kilka butelek.
 

JAKUB

 
                  Bez kaprala wiedzy?
 

FREJEND

 
Kapral poczciwy, i sam z butelek skorzysta,
Przy tym jest Polak, dawny nasz legijonista,
Którego car przerobił gwałtem na Moskala.
Kapral dobry katolik, i więźniom pozwala
Przepędzić wieczór świętej Wigiliji razem.
 

JAKUB

 
Gdyby się dowiedzieli, nie uszłoby płazem.
 

Wchodzą do celi Konrada, nakładają ogień w kominie i zapalają świecę. – Cela Konrada jak w Prologu

KS. LWOWICZ

 
I skądże się tu wziąłeś, Żegoto kochany?
Kiedy?
 

ŻEGOTA

 
                  Dziś mię porwali z domu, ze stodoły.
 

KS. LWOWICZ

 
I ty byłeś gospodarz?
 

ŻEGOTA

 
                  Jaki! zawołany.
Żebyś ty widział moje merynosy16, woły!
Ja, co pierwej nie znałem, co owies, co słoma,
Mam sławę najlepszego w Litwie ekonoma.
 

JAKUB

 
Wzięto cię niespodzianie?
 

ŻEGOTA

 
                  Od dawna słyszałem
O jakimś w Wilnie śledztwie; dom mój blisko drogi.
Widać było kibitki latające czwałem
I co noc nas przerażał poczty dźwięk złowrogi.
Nieraz gdyśmy wieczorem do stołu zasiedli
I ktoś żartem uderzył w szklankę noża trzonkiem,
Drżały kobiety nasze, staruszkowie bledli,
Myśląc, że już zajeżdża feldjeger ze dzwonkiem.17
Lecz nie wiedziałem, kogo szukają i za co,
Nie należałem dotąd do żadnego spisku.
Sądzę, że rząd to śledztwo wynalazł dla zysku,
Że się więźniowie nasi porządnie opłacą
I powrócą do domu.
 

TOMASZ

 
                  Taką masz nadzieję?
 

ŻEGOTA

 
Jużci przecież bez winy w Sybir nas nie wyślą;
A jakąż winę naszą znajdą lub wymyślą?
Milczycie, – wytłumaczcież, co się tutaj dzieje,
O co nas oskarżono, jaki powód sprawy?
 

TOMASZ

 
Powód – że Nowosilcow przybył tu z Warszawy.
Znasz zapewne charakter pana Senatora.
Wiesz, że już był w niełasce u imperatora,
Że zysk dawniejszych łupiestw przepił i roztrwonił,
Stracił u kupców kredyt i ostatkiem gonił.
Bo pomimo największych starań i zabiegów
Nie może w Polsce spisku żadnego wyśledzić;
Więc postanowił świeży kraj, Litwę, nawiedzić,
I tu przeniósł się z całym głównym sztabem szpiegów.
Żeby zaś mógł bezkarnie po Litwie plądrować
I na nowo się w łaskę samodzierżcy wkręcić,
Musi z towarzystw naszych wielką rzecz wysnuwać
I nowych wiele ofiar carowi poświęcić.
 

ŻEGOTA

 
Lecz my się uniewinnim —
 

TOMASZ

 
                  Bronić się daremnie —
I śledztwo, i sąd cały toczy się tajemnie;
Nikomu nie powiedzą, za co oskarżony,
Ten, co nas skarży, naszej ma słuchać obrony;
On gwałtem chce nas karać – nie unikniem kary.
Został nam jeszcze środek smutny – lecz jedyny:
Kilku z nas poświęcimy wrogom na ofiary,
I ci na siebie muszą przyjąć wszystkich winy.
Ja stałem na waszego towarzystwa czele,
Mam obowiązek cierpieć za was, przyjaciele;
Dodajcie mi wybranych jeszcze kilku braci,
Z takich, co są sieroty, starsi, nieżonaci,
Których zguba niewiele serc w Litwie zakrwawi,
A młodszych, potrzebniejszych z rąk wroga wybawi.
 

ŻEGOTA

 
Więc aż do tego przyszło?
 

JAKUB

 
                  Patrz, jak się zasmucił.
Nie wiedział, że dom może na zawsze porzucił.
 

FREJEND

 
Nasz Jacek musiał żonę zostawić w połogu,
A nie płacze —
 

FELIKS KOŁAKOWSKI

 
                  Ma płakać? owszem – chwała Bogu.
Jeśli powije syna, przyszłość mu wywieszczę —
Daj mi no rękę – jestem trochę chiromanta18,
Wywróżę tobie przyszłość twojego infanta19.
 

patrząc na rękę

 
Jeśli będzie poczciwy, pod moskiewskim rządem
Spotka się niezawodnie z kibitką i sądem;
A kto wie, może wszystkich nas znajdzie tu jeszcze —
Lubię synów, to nasi przyszli towarzysze.
 

ŻEGOTA

 
Wy tu długo siedzicie?
 

FREJEND

 
                  Skądże datę wiedzieć?
Kalendarza nie mamy, nikt listów nie pisze;
To gorsza, że nie wiemy, póki mamy siedzieć.
 

SUZIN

 
Ja mam u okna parę drewnianych firanek
I nie wiem nawet, kiedy mrok, a kiedy ranek.
 

FREJEND

 
Ale pytaj Tomasza, patryjarchę biedy;
Największy szczupak, on też pierwszy wpadł do matni;
On nas tu wszystkich przyjął i wyjdzie ostatni,
Wie o wszystkich, kto przybył, skąd przybył i kiedy.
 

SUZIN

 
To pan Tomasz! ja poznać nie mogłem Tomasza;
Daj mi rękę, znałeś mię krótko i niewiele:
Wtenczas tak była droga wszystkim przyjaźń wasza
Otaczali was liczni, bliżsi przyjaciele;
Nie dojrzałeś mię w tłumie, lecz ja ciebie znałem,
Wiem, coś zrobił, coś cierpiał, żebyś nas ocalił; —
Odtąd będę się z twojej znajomości chwalił,
I w dzień zgonu przypomnę – z Tomaszem płakałem.
 

FREJEND

 
Ale dla Boga, po co te łzy, płacze, zgroza.
Patrz – Tomasz, gdy był wolny, miał na swoim czole
Wypisano wielkimi literami: «koza».
Dziś w więzieniu jak w domu, jak w swoim żywiole.
On był na świecie jako grzyby kryptogamy,
Więdniał i schnął od słońca; – wsadzony do lochu,
Kiedy my, słoneczniki, bledniejem, zdychamy,
On rozwija się, kwitnie i tyje po trochu.
Ale też wziął pan Tomasz kuracyją modną,
Sławną teraz na świecie kuracyją głodną.
 

ŻEGOTA

do Tomasza

 
Głodem ciebie morzono?
 

FREJEND

 
                  Dodawano strawy;
Ale gdybyś ją widział, – widok to ciekawy!
Dość było taką strawą w pokoju zakadzić,
Ażeby myszy wytruć i świerszcze wygładzić.
 

ŻEGOTA

 
I jakże ty jeść mogłeś!
 

TOMASZ

 
                  Tydzień nic nie jadłem,
Potem jeść próbowałem, potem z sił opadłem;
Potem jak po truciźnie czułem bole, kłucia,
Potem kilka tygodni leżałem bez czucia.
Nie wiem, ile i jakiem choroby przebywał,
Bo nie było doktora, co by je nazywał.
Wreszcie jam wstał jadł znowu i do sił przychodził,
I zdaje mi się, żem się do tej strawy zrodził.
 

FREJEND

z wymuszoną wesołością

 
Wierzcie mi, tam za kozą20 same urojenia;
Kto tu był, sekret kuchni i mieszkań przeniknął:
Jeść, mieszkać, źle czy dobrze – skutek przywyknienia.
Pytał raz Litwin, nie wiem, diabła czy Pińczuka21:
«Dlaczego siedzisz w błocie?» – «Siedzę, bom przywyknął».
 

JAKUB

 
Ależ przywyknąć, bracie!
 

FREJEND

 
                  Na tym cała sztuka.
 

JAKUB

 
Ja tu siedzę podobno od ośmiu miesięcy,
A tak tęsknię jak pierwej, nie mniej —
 

FREJEND

 
                  I nie więcéj?
Pan Tomasz tak przywyknął, że mu powiew zdrowy
Zaraz piersi obciąża, robi zawrót głowy.
On odwyknął oddychać, nie wychodzi z celi —
Jeśli go stąd wypędzą, koza się opłaci:
Bo on potem ni grosza na wino nie straci,
Tylko łyknie powietrza i wnet się podchmieli22.
 

TOMASZ

 
Wolałbym być pod ziemią, w głodzie i chorobie,
Znosić kije i gorsze niźli kije – śledztwo,
Niż tu, w lepszym więzieniu, mieć was za sąsiedztwo. —
Łotry! wszystkich nas w jednym chcą zakopać grobie.
 

FREJEND

 
Jak to? więc płaczesz po nas – masz kogo żałować.
Czy nie mnie? pytam, jaka korzyść z mego życia?
Jeszcze w wojnie – mam jakiś talencik do bicia,
I mógłbym kilku dońcom23 grzbiety naszpikować.
Ale w pokoju – cóż stąd, że lat sto przeżyję
I będę klął Moskalów, i umrę – i zgniję.
Na wolności wiek cały byłbym mizerakiem,
Jak proch, albo jak wino miernego gatunku; —
Dziś, gdy wino zatknięto, proch przybito kłakiem,
W kozie mam całą wartość butli i ładunku.
Wytchnąłbym się jak wino z otwartej konewki;
Spaliłbym jak proch lekko z otwartej panewki.
Lecz jeśli mię w łańcuchach stąd na Sybir wyślą,
Obaczą mię Litwini bracia i pomyślą:
Wszakci to krew szlachecka, to młódź nasza ginie,
Poczekaj, zbójco caru24, czekaj, Moskwicinie! —
Taki jak ja, Tomaszu, dałby się powiesić,
Żebyś ty jednę chwilę żył na świecie dłużéj:
Taki jak ja – ojczyźnie tylko śmiercią służy;
Umarłbym dziesięć razy, byle cię raz wskrzesić, —
Ciebie, lub ponurego poetę Konrada,
Który nam o przyszłości, jak Cygan, powiada. —
 

do Konrada

 
Wierzę, bo Tomasz mówił, żeś ty śpiewak wielki,
Kocham cię, boś podobny także do butelki:
Rozlewasz pieśń, uczuciem, zapałem oddychasz,
Pijem, czujem, a ciebie ubywa – usychasz.
 

bierze za rękę Konrada i łzy sobie ociera

do Tomasza i Konrada

 
Wy wiecie, że was kocham, ale można kochać,
Nie płakać. Otóż, bracia, osuszcie łzy wasze; —
Bo jak się raz rozczulę i jak zacznę szlochać,
I herbaty nie zrobię, i ogień zagaszę.
 

robi herbatę

Chwila milczenia

KS. LWOWICZ

 
Prawda, źle przyjmujemy nowego przybysza;
 

pokazując Żegotę

 
W Litwie zły to znak płakać we dniu inkrutowin25
Czy nie dosyć w dzień milczym! – he? – jak długa cisza.
 

JAKUB

 
Czy nie ma nowin z miasta?
 

WSZYSCY

 
                  Nowin?
 

KS. LWOWICZ

 
                  Żadnych nowin?
 

ADOLF

 
Jan dziś chodził na śledztwo, był godzinę w mieście,
Ale milczy i smutny; – i jak widać z miny,
Nie ma ochoty gadać.
 

KILKU Z WIĘŹNIÓW

 
                  No, Janie! Nowiny?
 

JAN SOBOLEWSKI

ponuro

 
Niedobre – dziś – na Sybir – kibitek dwadzieście
Wywieźli.
 

ŻEGOTA

 
                  Kogo? – naszych?
 

JAN

 
                  Studentów ze Żmudzi.
 

WSZYSCY

 
Na Sybir?
 

JAN

 
                  I paradnie! – było mnóstwo ludzi.
 

KILKU

 
Wywieźli!
 

JAN

 
                  Sam widziałem.
 

JACEK

 
                  Widziałeś! – i mego
Brata wywieźli? – wszystkich?
 

JAN

 
                  Wszystkich, – do jednego
Sam widziałem. – Wracając, prosiłem kaprala
Zatrzymać się; pozwolił chwilkę. Stałem z dala,
Skryłem się za słupami kościoła. W kościele
Właśnie msza była; – ludu zebrało się wiele.
Nagle lud cały runął przeze drzwi nawałem,
Z kościoła ku więzieniu. Stałem pod przysionkiem,
I kościół tak był pusty, że w głębi widziałem
Księdza z kielichem w ręku i chłopca ze dzwonkiem.
Lud otoczył więzienie nieruchomym wałem;
Od bram więzienia na plac, jak w wielkie obrzędy,
Wojsko z bronią, z bębnami stało we dwa rzędy;
W pośrodku nich kibitki. – Patrzę, z placu sadzi
Policmejster na koniu; – z miny zgadłbyś łatwo,
Że wielki człowiek, wielki tryumf poprowadzi:
Tryumf Cara północy, zwycięzcy – nad dziatwą. —
Wkrótce znak dano bębnem i ratusz otwarty —
Widziałem ich: – za każdym z bagnetem szły warty,
Małe chłopcy, znędzniałe, wszyscy jak rekruci
Z golonymi głowami; – na nogach okuci.
Biedne chłopcy – najmłodszy, dziesięć lat, niebożę,
Skarżył się, że łańcucha podźwignąć nie może;
I pokazywał nogę skrwawioną i nagą.
Policmejster przejeżdża, pyta, czego żądał;
Policmejster człek ludzki, sam łańcuch oglądał:
«Dziesięć funtów, zgadza się z przepisaną wagą». —
Wywiedli Janczewskiego; – poznałem, oszpetniał,
Sczerniał, schudł, ale jakoś dziwnie wyszlachetniał.
Ten przed rokiem swawolny, ładny chłopczyk mały,
Dziś poglądał z kibitki, jak z odludnej skały
Ów Cesarz! – okiem dumnym, suchym i pogodnym;
To zdawał się pocieszać spólników niewoli,
To lud żegnał uśmiechem, gorzkim, lecz łagodnym,
Jak gdyby im chciał mówić: nie bardzo mię boli.
Wtem zdało mi się, że mnie napotkał oczyma,
I nie widząc, że kapral za suknią mię trzyma,
Myślił, żem uwolniony; – dłoń swą ucałował,
I skinął ku mnie, jakby żegnał i winszował; —
I wszystkich oczy nagle zwróciły się ku mnie,
A kapral ciągnął gwałtem, ażebym się schował;
Nie chciałem, tylkom stanął bliżej przy kolumnie.
Uważałem na więźnia postawę i ruchy: —
On postrzegł, że lud płacze patrząc na łańcuchy,
Wstrząsł nogą łańcuch, na znak, że mu niezbyt ciężył. —
A wtem zacięto konia, – kibitka runęła —
On zdjął z głowy kapelusz, wstał i głos natężył,
I trzykroć krzyknął: «Jeszcze Polska nie zginęła». —
Wpadli w tłum; – ale długo ta ręka ku niebu,












 


 


 











































 








 


 






 



 



 


 







 






 



 









 


 



 


 





















 



 





 



 





















 





 












 


 

















 












 



 




 





























 



 






 








 











 







 



















 


 


 





























Бесплатно

0 
(0 оценок)

Читать книгу: «Dziady, część III»

Установите приложение, чтобы читать эту книгу бесплатно